środa, 28 października 2015

Rozdział 21

Jak zwykle przypominam o ankiecie z boku i KOMENTOWANIU!!!!
___________________

 - Znajdziesz ją? - zapytał Kol
 - Nie wiem. Masz coś co należy do niej?
 - Szczotkę do włosów. Tyle mogłem zabrać ze strychu zanim Klaus i banda wampirów się tam zjawili.
 - Spróbuję.
 - Pomóc ci w czymś, Bonnie?
 - Nie. I tak dużo zrobiłeś.

 Ktoś trzasnął drzwiami. Andrea wychyliła się zza drwi od kuchni. Nie była zaskoczona, że Elijah wszedł jakby był u siebie.
 - Dzień dobry się mówi - rzuciła kąśliwie.
 - Co? - zapytał zaspany.
 - Przeprowadź się tu. Oszczędzisz nam rozwalenia drzwi. Uwierz, że one nie wytrzymają długo - i ponownie zniknęła w kuchni.
 - Może to jest rozwiązanie - uśmiechnął się słabo i wszedł na piętro.

 Brunetka stała przed lustrem. Zastanawiała się w co ma się ubrać. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Odwróciła się i podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej granatową bokserkę, czarne, skórzane spodnie oraz czarne botki. Na ramiona zarzuciła kurtkę i wyszła z pokoju hotelowego. Postanowiła, że dzisiaj się zabawi sama lub z kimś kto się nawinie. Szła pewnym krokiem ulicami Nowego Orleanu. Była zadowolona z tego, że kilku mężczyzn odwróciło się za nią.
 Doszła w końcu do centrum Francuskiej Dzielnicy. Trwała właśnie w najlepsze parada. Zresztą takie imprezy odbywają się prawie codziennie.
 Wampirzyca dołączyła do bawiących się ludzi. Komuś odebrała butelkę z whiskey, innemu zabrała papierosa. Tańczyła, śmiała się jak nigdy przedtem. Może tak smakuje wolność? Gdy zrobiła kolejny obrót trafiła na bruneta. Uśmiechnęli się do siebie i zaczęli tańczyć.
 Oboje myśleli w tamtej chwili:
 Chcę żyć.
 Chcę znów normalnie spać.
 Chcę znów słyszeć szczere kocham.
 Chcę Ciebie i tylko Ciebie.
 Chcę znów wierzyć.
 Chcę znów zaufać.
 Chcę się uśmiechać.
 Chcę być szczęśliwym.
 Chcę poczuć się żywym.
 Chcę nie martwić się przyszłością.
 Chcę mieć nadzieję.
 - Dziękuję - powiedziała kiedy ją przytulił.
 - Cała przyjemność po mojej stronie.
 Nagle dziewczyna złapała się za głowę, a chłopaka odrzuciło w tył. Na skraju świadomości usłyszała:
 - Nie zwyciężona Katerina Petrova złapana. Zabrać ją, a Enza zostawicie. I tak jej nie uratuje.

 - Wiesz, że jej nie znajdą, Elijah. Ja umrę. Po co się oszukiwać. I tak tracę zmysły - westchnęła cicho.
 - Nie umrzesz. Ani ja, ani Kol nie pozwolimy na to - powiedział pewnie Pierwotny.
 - Ona prędzej sama się zabije niż pozwoli dokończyć rytuał.
 - Znajdą ją. Kol nawet nie śpi, aby dokonać tego.
 Reyna usiadła na łóżku po turecku. Jej wzrok był po raz pierwszy od kilku tygodni skupiony. Miała zaciśnięta usta i zmarszczone czoło.
 - Obiecaj mi coś - rzekła poważnie.
 - Wszystko - pocałował jej dłonie.
 - Zasztyletujesz go kiedy mi się pogorszy - szepnęła - nie chcę by cierpiał. Tak, wiem, że teraz spotyka się z Bonnie, ale to tylko na miesiąc.
 - I co mu powiem?
 - Nic. Od razu się domyśli.
 - A co ze mną? Myślisz, że mnie to nie zrani? - zapytał zrozpaczony.
 - Elijah, Kol kiedy został przemieniony był wprawdzie dzieciakiem. A ty... jesteś starszy. Radziłeś sobie z gorszymi rzeczami.
 - Może ja też się zasztyletuję? Tak na zawsze?
 - Proszę, nie mów tak! Zasługujesz na szczęśliwe i długie życie.
 - Po co mi życie, które przynosi mi ciągle pecha?
 Całą rozmowę podsłuchał Aleksy. To go przerastało. Jego siostra, która zastąpiła mu matkę i ojca miała umrzeć. Tyle dla niego zrobiła, a on dla niej nic. Bo nigdy nic od niego nie oczekiwała.
 Po kilkunastu minutach analizowania wiedział co ma zrobić.
 - Andrea, możesz tu przyjść?
 - O co chodzi? - zapytała znudzona.
 - Wiem jak ocalić naszą siostrę.

 - Kol, ale jej nigdzie nie ma! Tak jak by się rozpłynęła w powietrzu - krzyknęła Bonnie.
 - Zaklęcie maskujące? - zaproponował Kol.
 - Musiało by być silne. Bardzo silne.
 - Zadzwonię do Nika.

 Biegła przez las. Była coraz bardziej wyczerpana. Wydawało jej się, że nigdy nie dobiegnie do celu. W pewnym momencie zgięła się w pół i upadła na ziemię. Kiedy podniosła głowę ujrzała mały, drewniany domek. To właśnie było celem jej ucieczki.
 - Auć - syknęła, kiedy znowu poczuła, że ktoś próbuje ją odnaleźć za pomocą magii.
 Weszła do domku. Znalazła to czego potrzebowała, czyli sznur i krzesło.
 Znowu poczuła ból w głowie, ale nie blokowała już zaklęć. I tak nie miało to sensu. Nie zrobią jej nic.
 Wyszła na zewnątrz. Podeszła do pierwszego lepszego drzewa i zawiesiła na nim sznur, w który wcześniej zrobiła pętlę. Postawiła krzesło pod gałęzią i weszła na nie. Zawiesiła sobie pętlę na szyi i zeskoczyła z krzesła.

 - Jesteś idiotą - stwierdził Silas.
 - Ale to jedyny sposób!
 - Naprawdę jesteś idiotą - rzuciła Andrea.
 - Słuchajcie, i tak to zrobię z waszą pomocą czy bez. Po mojej śmierci będzie płakać niewielu jak po jej.
 - Ja będę płakać, ona będzie płakać. Złamiesz jej i tak już pęknięte serce.
 - Siostrzyczko, wiem, ale trzeba wybrać mniejsze zło. Uratujemy Reynę i Nowy Orlean.
 - A co z trzema czarownicami ze żniw? - zapytał Silas.
 - Nie wiem. Jeśli ktoś skończy rytuał to ożyją, ale jak wiemy, większość starszych wiedźm, które mogły by to zrobić zostały zabite przez Marcela.
 - Ale on nie żyje - westchnął Silas.
 - No i co z tego? Teraz terror sieje Niklaus. Ale bez Daviny nie utrzyma w ryzach czarownice.
 - Zeszliśmy z tematu twojej ofiary, Aleksy - zauważyła Andrea - masz zaklęcie?
 - Mam.
 - Kiedy zaczynamy? - ponownie zapytał nieśmiertelny.
 - Kiedy ostatni żywioł będzie chciał zniszczyć miasto.

 - Caroline, jak miło, że przyszłaś - uśmiechnął się Klaus.
 - Cieszę się, że mnie zaprosiłeś - odwzajemniła uśmiech - co chciałeś mi pokazać?
 - Kiedy odzyskałem mój dom pomyślałem, że zechcesz zobaczyć trochę historii Nowego Orleanu. Tak, więc zapraszam na prywatne zwiedzanie, panno Forbes.
  Podał jej ramię i zaczęli zwiedzanie. Nik opowiadał z wielką pasją o mieście i o domu. Caroline widziała jak stara się jej zaimponować. Wiedziała również, że on pewien sposób ją kocha. Jak bardzo? Tego nie wiedziała. Tak samo nie wiedziała jak kocha go.
 - Klaus, muszę ci coś powiedzieć. Ja... - przerwał jej pocałunkiem. Wiedział doskonale co chciała powiedzieć.
 - Ja ciebie też Caroline Forbes - i ponownie wpił się w jej usta.

Wampir próbował się wyrwać, ale nie miał siły, bo została mu wbita w szyję werbena.
 - Nic ci to nie da - powiedział jeden z wampirów, który trzymał go za ramiona.
 Wiedział, że przegrał. Ale się zemścił. I to dawało mu poczucie satysfakcji. Zginie w pełni zaspokojony. Tylko szkoda mu było Reyny. Uratowała go, a on się nawet nie pożegnał.
 - Przykro mi stary - westchnął Diego.
 Szybkim ruchem wbił mu kołek w pierś.
 Thierry poczuł jak życie ulatuje z niego. Najpierw był ostry ból w sercu, ale następnie ulga. Nic nie czuł. Ani werbeny w żyłach, ani kołka w sercu, ani rąk trzymających go za ramiona. Był już tylko spokój i bezwład.

  Katherine ocknęła się. Była przykuta łańcuchami do drzewa. Naprzeciwko niej siedziała Elena.
  Elena? Nie Tatia Petrova! Jej przodek, ukochana Niklausa i Elijahy Mikaelsonów. Ta, która oddała swoją krew, aby mogły zostać stworzone wampiry.
 - I co się gapisz? Nie widziałaś samej siebie w lustrze? - rzuciła kąśliwie Tatia.
 Tak, to naprawdę Petrova.
 - Wiesz, nawet widzę w nas jakieś podobieństwo. Nie z wyglądu. Z charakteru. Ukrywałyśmy się całe nasze życie, rozkochałyśmy w sobie dwóch braci i się nie poddałyśmy. Mamy w sobie ogień Petrovych. Ale Elena także jest do nas podobna. Tylko, że ona robi wszystko inaczej niż my. Robi to po dobroci. I jest męczennicą. Nie denerwuje cię ona czasem? Nie uważasz, że nie zasługuje na życie?
 - Mylisz się. Nie jesteśmy do siebie podobne. Racja rozkochałyśmy w sobie dwóch braci, ale ty ich porzuciła i znienawidziłaś. A ja nadal kocham Stefana, choć nie będę mogła go mieć. A Elena zasługuje na życie. Boże ja naprawdę do powiedziałam. Także rozkochała ich obu, ale wybrała jednego. Może i jest męczennicą, ale co ma zrobić. Jest nie tylko Petrovą, ale i Gilbertem, a oni potrafią poświęcić samych siebie dla dobra innych.
 Tatia podeszła do niej i strzeliła ją w twarz. Złapała ją za podbródek i syknęła
 - Lepiej nic nie mów, bo nie wiem czy dożyjesz do rytuału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz