poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 5

Reyna

Grecja

 Traciłam kontrolę. Bałam się. Bałam się, że stracę ponownie brata. Silas przebudzał się powoli, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Najwyraźniej Qetsiyah mieszała w mojej magii. Jak? Tego nie wiem.
 I co z tym zrobisz zdrajczyni? - szeptały mi duchy czarownic.
 Co z tym zrobię? Spróbuję ratować brata, jeślibym miała stracić nieśmiertelność. Ba! Nawet życie.
 Silas poruszył się niespokojnie na łóżku.
 Z oczu pociekły mi łzy bezsilności. Czułam, że tracę brata, a już i tak straciłam matkę i ojca dwa tysiące lat temu. Walczyłam, ale wyzwanie mnie przerosło.
 - Ej, ej. Nie płacz, siostrzyczko. Proszę - spojrzałam w zielone oczy brata - nie stracisz mnie. Nigdy - przytulił mnie, jak w tedy, kiedy byliśmy małymi dziećmi i upadłam na ostre kamienie. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie - dziękuję - szepnął do mnie.
 - Za co?
 - Za to, że mnie ratujesz - pocałował mnie w czoło.
 Zamknęłam oczy i starałam się na niczym nie skupiać.
 Drgnęłam. Silas spojrzał na mnie z troską.
 - Coś się dzieje. Coś złego - poderwałam się na równe nogi.
 - Co?
 - Kilka dni temu skontaktowałam się z Eleną przez sen. Od tamtej pory nie mogę jej wyczuć. Chyba Qetsiyah się czegoś domyśla. Może nawet opętała Bonnie.
 - Ale jeśli porwali sobowtóra, to musieli go kimś zastąpić. Kim? Na pewno nie Katherine - powiedział Silas.
 - Amara jest uśpiona, Łucja* nie żyje, Katherine nikomu nie pomoże, a Elena jest porwana. Boże! Tatia - krzyknęłam.
 - Ta Petrova z umysłów Pierwotnych? A to spryciara. Myślałem, że została złożona w ofierze.
 - Jakoś przeżyła. Ale żeby się mścić? Na tych, których się kiedyś kochało?
 - Qetsiyah mnie kochała i teraz się mści - odpowiedział Silas.
 - Faceci - westchnęłam - to jest wiedźma, jest bardzo pewna siebie. Pewnie myśli sobie, że nas pokona, ale się myli.
 - Co musimy zrobić?
 - Oj nie martw się, ja coś wymyślę - uśmiechnęłam się złośliwie
 Wyszliśmy z domu. Silas narzekał na głód, więc poszedł do jednego z barów w miasteczku. Do zabijania ludzi zawsze podchodziłam sceptycznie, ale mój brat nie.
 Kiedy po godzinie wyszedł z baru, nawet nie był brudny od krwi.
 - Ilu? - zapytałam z niesmakiem.
 - Spokojnie, siostra. Zero. Tylko podciąłem im nadgarstki i wlałem sobie do szklanki. Nie mam ochoty zabijać Greków - mrugnął do mnie.
 - Za godzinę mamy samolot. Musimy się śpieszyć - powiedziałam i pognałam w stronę samochodu.
 Brat dogonił mnie, ale było widać, że nie lubi pośpiechu. Zresztą nigdy nie lubił.
 Wsiadłam do samochodu od strony kierowcy, co również mu się nie spodobało.
 - No co? - zmarszczyłam brwi.
 - Wolałbym ja prowadzić. Jeśli oczywiście mi pozwolisz - dodał widząc moją wkurzoną minę.
 - Jasne - wysiadłam i szybko zajęłam miejsce pasażera.
 Jechaliśmy w stronę Aten. Nie miałam ochoty rozmawiać z Silasem. Mimo tego, że nie widziałam go przez dwa tysiące lat.
 - Powiedz coś - odezwał się nieśmiertelny.
 - Co?
 - Skąd wiedziałaś, że mnie "ożywili"?
 - Obserwowałam twojego sobowtóra od jakiegoś czasu. I wiesz, on wcale nie jest taki święty na jakiego wygląda.
 - To znaczy?
 - Był Rozpruwaczem, spotykał się z Rebekhą...
 - Pierwotną? Niezłe z niej ziółko. Tylko, że ona jest taka naiwna. Chyba dalej jest zakochana w Stefanie, co?
 - Może tak, może nie. Nie obchodzi mnie jej życie miłosne. Zgubiłam rachubę po pierwszym wieku jej egzystencji.
 Silas nie wytrzymał i zaczął się trząść ze śmiechu. Dołączyłam do niego i cała podróż minęła nam w miłej atmosferze.


_________________________________
*wymyślone imię dla nieznanego sobowtóra

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 4

Elena

Mystic Falls, dwa miesiące od zniknięcia Silas i koniec wakacji

 Mało kogo obchodzi zniknięcie Silasa. Tylko Kol ma świra na tym punkcie. Nikt poza tym.
 Właśnie się pakowałam na wyjazd razem z Jeremy'm (on też się wyprowadza, w końcu nikt nie zostaje w Mystic Falls), kiedy zadzwonił mój telefon.
 - Kto to? - spytał Jer zaklejając kolejne pudło.
 - Nie wiem - odpowiedziałam wpatrując się w ekran komórki - jakiś nieznany numer.
 - Odbierz. Może ktoś z rodziny zmienił numer?
 - Może - odebrałam - Halo?
 - Witaj Eleno - usłyszałam miły głos. To mogło być łudzące.
 - Nie znam cię - wydusiłam.
 - Nie musisz. Przekaż Bonnie, że czekam na nią w środku jej trójkąta ekspresyjnego o godzinie 22:30 - i rozłączyła się.
 Nakazałam bratu iść do czarownicy, a reszcie napisałam, że musimy odłożyć wyjazd na następny dzień.
 Postanowiłam, że dla zabicia czasu przeszukam swoją i Damona sypialnię w poszukiwaniu (być może) pozostawionych, przydatnych rzeczy.
 Po dokładnych oględzinach pomieszczenia, rzuciłam się na łóżko. Oczy zaczęły mi się same kleić, co naprawdę było dziwne i przerażające. Próbowałam walczyć z sennością, ale coś ciągnęło mnie w objęcia Morfeusza.

 Byłam w ciemnej grocie. Nic nie widziałam, a bez wzroku czułam się bardzo dziwnie. Nie wiedziałam co tu robię.
 A może to Silas miesza ci w głowie? - szeptał głosik w mojej głowie.
 No nie! Ja nie jestem wariatką!
 - Eleno - usłyszałam cichy szept.
 - Kim jesteś?
 - Kimś kto wie dlaczego istnieją sobowtóry. Wiem gdzie jest Silas i wiem co knują podróżnicy.
- Co knują? - spytałam.
- Niech Bonnie nie ufa Qetsiyah. Ona zrobi wszystko dla głupiej zemsty. Nie rozumie, że skrzywdzi wiele osób, w tym was.
 - A sobowtóry?
 - Wytłumaczę kiedy się spotkamy.
 -  Silas?
 - Jest pogrążony w głębokim śnie. Zmaga się ze swoją przeszłością, z tym co rusza jego człowieczeństwo.
 - Jak masz na imię? - krzyknęłam, kiedy poczułam, że się budzę.
 - Wszystko w swoim czasie... - ostatnie słowa były już tylko cichym szeptem.

 - Elena. Eleno. Eleno Gilbert - poczułam jak ktoś (czytaj Damon) potrząsa mną.
 - Ccco? - spytałam półprzytomnie - która godzina?
 - 22:30. Spałaś cały dzień. Bonnie już dawno poszła.
 - O cholera! - poderwałam się z łóżka i wampirzym tempie dobiegłam do naszej (już starej) szkoły.
 Wbiegłam do piwnicy, a następnie do groty pod nią. Zobaczyłam jak Bonnie rozmawia z kobietą o czarnych włosach i ciemnobrązowych oczach. Postanowiłam podsłuchać ich rozmowę:
 - Jesteś pewna, że Silas śpi? Od tak po prostu? - spytała Bennett.
 - Tak. Reyna wykorzystuje swoją moc, aby odzyskać jego... hm... jak wy to nazywacie...? - zastanowiła się Qetsiyah.
 - Człowieczeństwo - dokończyła moja przyjaciółka.
 - Ona jest coraz słabsza, a Silas odzyskuje kontrolę nad umysłem.
 - Ale kim ona dla niego jest? - spytała ponownie Bonnie.
 - Nie mogę o tym mówić. I wiesz, czuję, że ktoś nas podsłuchuje - spojrzały w moją stronę i ponownie dzisiejszego dnia straciłam przytomność.

 Pierwsza myśl po przebudzeniu? Nienawidzę ciemnych grot.
 Byłam związana łańcuchami, które najwyraźniej były oblane wywarem z werbeny. Próbowałam za nie pociągnąć, ale syknęłam bólu. Rozejrzałam się za to po moim "więzieniu".
 To była grota Bonnie. A ona sama stała i patrzyła na mnie pustym wzrokiem.
 - Bonnie... - poczułam jak w mózgu pękają mi naczynka krwionośne.
 - Zamilcz marny wampirze. Rozprawię się z wami i z nieśmiertelnymi! Zabiję ostatnie sobowtóry i żadna czarownica już przez was nie zginie.
 - Ona miesza ci w głowie - wydusiłam z bólem.
 - Qetsiyah pokazała mi prwadę. Nie martw się Eleno. Ocalę Jeremy'ego. Obiecuję.
 - Jak zareagują na moją nieobecność? - dodałam.
 Z cienia wyszła kobieta wyglądająca jak ja. Tylko, że to na pewno nie Katherine Pierce. Ale kto?
 - Poznaj legendarną Tatię Petrovą. Kiedy zabiję Amarę, ciebie i Katerinę będzie jedynym sobowtórem, ale chyba już nie cieniem Petrovych. Będzie jedyna!
 - No bo, widzisz, Eleno, ukrywanie się jest męczące. I także chcę się zemścić. Na Pierwotnych, szczególnie na Elijahy. Wiesz, że nie kiwnął nawet palcem, aby mi pomóc? Niby taki honorowy, a wcale nie lepszy od Klausa - westchnęła Tatia.
 - Bonnie, proszę! Możesz się bronić! - krzyknęłam.
 - Po co? - zapytała głucho i magią skręciła mi kark.




poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 3

Silas

Grecja

 Nie myślałem, że tu wrócę. Ale coś mnie tu ciągnęło od kiedy zaatakowałem Klausa. Tylko co?
 Na pewno nie ona. Mimo tego, że żyje i mnie kocha nie wybaczy mi tego, że ją oszukałem. Ukradłem jej zaklęcie, które tak namiętnie tworzyła odkąd odkryła w sobie magię.
 Ruszyłem po czymś co w starożytności było ulicą mojego rodzinnego miasta. Po chwili znalazłem się w miejscu gdzie stał mój dom. Raczej stoi. Jest tylko zakryty iluzją przed niepożądanymi osobami.
 Nagle przed oczami zaczęły pojawiać mi się obrazy z mojego ludzkiego życia. Próbowałem otoczyć swój umysł murem, ale ktoś coraz bardziej się dobijał. Walczyłem do końca, ale jak się było kamieniem przez dwa tysiące lat, to nie jest się zbyt odpornym i silnym. Pochłonęły mnie wspomnienia życia, o którym próbowałem zapomnieć

Retrospekcja: Grecja 2000 lat temu

Biegłem w stronę mojego domu. Nie zważałem na innych ludzi, po prostu musiałem biec, aby jej pomóc. Mimo iż byłem wyczerpany biegłem. Bałem się, że stracę wszystko na czym mi zależy. Bałem się, że nie zdążę i oni ją zabiją. Co z tego, że zabiłem, aby miała moc duchów i ekspresję. Powinni 
mnie ścigać, nie ją. TO JA ICH ZABIŁEM! Dwanaście czarownic, dwunastu ludzi i dwanaście wilkołaków. Ha! Nawet nie wiedzieli o co chodzi. Złączyłem ich w jedno i przebiłem sztyletem najmniej rozważnych przedstawicieli trzech gatunków. Tylko trochę żałuję, ale w naszej rodzinie zawsze straszy zabija dla młodszego. Ojciec zabił za mnie, ja za nią. Wyjątkiem są kobiety. One nie mogą zabijać. Muszą być czyste, delikatne i piękne. Choć z tą delikatnością to lekka przesada. Zabijają tylko w tedy kiedy bronią tego co słuszne. Takie już są. Wina genów. 
Kiedy dobiegłem do domu wyczułem zło. Wyciągnąłem sztylet i  cicho wszedłem do domu. Jak usłyszałem krzyk bólu miałem ochotę pobiec, ale powstrzymałem się, bo wiedziałem, że zginę i ja i zginie ona.
 Podeszłem do jej do pokoju i uchyliłem delikatnie drzwi. Ujrzałem jak oni stoją i od czasu do czasu wbijają jej nóż w łydki, uda i dłonie. Dodatkowo ją leczą i ponownie zadają ból.
 Właśnie w tedy poczułem wielką moc. Szepnąłem starogreckie zaklęcie (już teraz używano tylko łaciny). Połączyłem ich w jedno, co wyczerpało mnie potwornie. Chyba próbowali się osłaniać, ale było to bardzo nieudolne, a zaklęcia tłumaczone z greki na łacinę były nie pełne i strasznie zmienione. Kiedyś widziałem jak jeden z chłopców zabił siebie i swoją ukochaną eksperymentując z łaciną.
 Obrócili się ku mnie z  zaskoczeniem.
 - Jak zdołałeś pokonać naszą tarczę - spytał jeden z nich. Był najstarszy.
 Podeszłem do niego i wbiłem mu sztylet w brzuch. Przekręciłem go, po czym wyciągnąłem.
 - Ja używam tylko greki, mój drogi - szepnąłem mu na ucho - nie powinieneś był jej atakować - dodałem kiedy był na granicy śmierci.
 Wyniosłem ich ciała do ogrodu i podpaliłem na odpowiednim ołtarzu. No cóż, każdemu zmarłemu należy się szacunek. Dopiero potem zająłem się nią.
 - Jak się czujesz? - spytałem, jak tylko położyłem ją na łóżku.
 - Bywało lepiej - szepnęła słabo - dziękuję.
 - Nie dziękuj. Jesteś moją siostrą. Obiecuję ci, że nikt cię nie skrzywdzi, a jak to zrobi będzie cierpieć.
 - Jak to zrobisz? Mamy mało życia.
 - Nie martw się. Mam już plan. Z tego co pamiętam tworzysz jakieś zaklęcie, tak?
 - Mhm. Na nieśmiertelność. Ale duchy mówią, że potrzeba jakiegoś eliksiru i zaczepienia się o jakąś słabość.
 - Spokojnie. Ty dopracuj zaklęcie i słabość, a ja się zajmę resztą.
 - Jak?
 - Mam plan. I obiecuję ci, że cię nie opuszczę, ani cię nie oszukam. Nawet dla miłości.

 - Naprawdę?
 - Naprawdę.

Grecja: Czasy teraźniejsze

 Ugięły się pode mną kolana i upadłem na ziemię. Kręciło mi się w głowie. Oczy zaszły łzami.
 Nie chciałem tego pamiętać! Zakopałem te wspomnienia, aby nie bolały. Teraz mnie dopadły wyrzuty sumienia.
 Zobaczyłem wyciągniętą w moją stronę dłoń. Kobiecą dłoń. Spojrzałem w górę i ujrzałem błękitne oczy i blond włosy.
 - Długo się nie widzieliśmy, braciszku.
 - Reyna - wykrztusiłem i straciłem przytomność.

                                                                                                       Znalezione obrazy dla zapytania teresa palmer

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 2

Stefan
Mystic Falls

 Słuchałem cały czas Matta, który opowiadał, że widział Finna i Kola. Raczej to nie było możliwe, aby żyli. Nie, na pewno nie.
 - Matt, może miałeś zwidy? - spytała Caroline.
 - Mało prawdopodobne - rzekła Bonnie - napis z krwi pozostał. Gdyby to były duchy, wszystko by zniknęło razem z nimi.
 - Bonnie może mieć rację - powiedziała Elena - ale czemu nas nie zaatakowali? Przecież to przez nas
byli martwi.
 - Nie wiem czemu i mało mnie to obchodzi. Najważniejsze jest to, że żyjemy - wtrącił Damon.
 - Powiadomiliście Pierwotnych? - spytałem.
 - Nie. Niech Barbie to zrobi - Damon uśmiechnął się w stronę Forbes.
 - Dlaczego to zawsze muszę być ja? - zapytała z żalem.
 - Bo pan Pierwotna Hybryda ma do ciebie słabość, czy coś takiego - odparł Damon.
 Caroline wybiegła z salony w wampirzym tempie. Po chwili wróciła z ponurą miną.
 - Klaus, Rebekah i Elijah za niedługo tu będą - powiedziała i usiadła obok Donovana na kanapie.
 Nie czekaliśmy zbyt długo na pierwotnych. Zjawiła się cała trójka.
 - Co jest tak bardzo ważne, że nam przeszkadzacie? - spytał obojętnie Klaus.
 - Nasz kelner i sportowiec Matt, widział Kola i Finna w mieście. Raczej to nie są duchy, ponieważ pozostał po nich krwawy napis i krew na chodniku - uśmiechnął się z kpiną mój brat.
 Klaus podbiegł do niego i włożył mu rękę w klatkę piersiową.
 - Kłamiesz - warknął.
 - Mówi prawdę - dodał szybko Matt - jak chcesz to mnie zahipnotyzuj.
 Mikaelson odsunął się od mojego brata.
 - Skąd ta pewność? - spytał po chwili ciszy Elijah.
 - Ślady ich obecności znikłyby razem z nimi - wytłumaczyła Bonnie.
 - Ale czemu się nam nie pokazali? - odezwała się Rebekah.
 Nagle usłyszeliśmy trzask drzwi i stanęli przed nami Pierwotni, o których jest mowa.
 - Nie martw się siostrzyczko. Już jesteśmy - odezwał się Finn - cześć Matt - rzucił w kierunku blondyna.
 - Jak to możliwe, że wróciliście? - spytał Klaus.
 - Taka jedna czarownica nam pomogła. Niejaka Qetsiyah - Kol wzruszył ramionami.
 - Kto? - krzyknęła Bennett - to najpotężniejsza czarownica na świecie. Ona może pokonać Silasa!
 - Spokojnie wiedźmo. Jak to ujęła Qetsiyah, cytuję "tylko go unieszkodliwiłam, zabić go można przez lekarstwo lub magię nieśmiertelnej czarownicy".
 - Nie ma takiej wiedźmy - powiedział Damon, który doszedł do siebie.
 - Ona twierdzi, że jest. Ale nam nie pomoże. Ponoć znała Silasa i nie zrobi mu krzywdy. Prędzej nam - wtrącił teraz już najstarszy Mikaelson.
 - To ona też ma dwa tysiące lat? - spytała z niedowierzaniem Caroline - ale jeśli on ją znajdzie i poprosi o pomoc to... - nie dokończyła,
 - Masz rację Care - powiedziałem - to będzie nasz koniec.

Mystic Falls, następny dzień...

Obudził mnie dźwięk dzwonka od drzwi. Nie miałem ochoty wstawać z łóżka. Próbowałem ponownie zasnąć, ale udaremniła mi to pewna blondynka.
 - Stefan! Rusz tyłek i chodź do salonu. Przyszły listy z uczelni - krzyknęła rozentuzjazmowana Caroline, cały czas waląc mnie poduszką, po czym wybiegła z mojej sypialni.
 Westchnął i zwlokłem się z miękkiego materaca. Ubrałem się szybko, wiedząc, że Caroline może w każdej chwili wybuchnąć.
 - Stefan, co tak długo?! Nie ważne. Masz - podała mi z uśmiechem list.
 Otworzyłem zapieczętowaną kopertę i przeczytałem , że dostałem się na Uniwersytet Tulane w Nowym Orleanie.
 - Wszyscy dostali się na Tulane? - spytała Care.
 - Ja nie. Ale za to dostałem się do Seattle - oznajmił nam Matt.
 - Matt, będziemy się widywać tylko na święta - Caroline posmutniała.
 - Hej, Caroline, nie smuć się. Będziemy do siebie dzwonić.
 - Ale to nie to samo co spotkanie.
 - Dobra nie smućmy się - powiedziałem - mamy się przecież radować - udałem Care.
 Wszyscy się zaśmiali.
 - Ej... No dobra... Koniec tych śmiechów - mówiła Elena łapiąc powietrze - jest jeszcze coś.
 - Co takiego? - do pomieszczenia wszedł Damon.
 - Rebekah też się dostała. Pierwotni wracają do Nowego Orleanu.
 - Skąd wiesz? - spytałem.
 - Podsłuchałam ją wczoraj, jak rozmawiała z Klausem. I wspomniała coś o jakiejś tajemnicy.
 - Chyba jesteśmy skazani na Mikaelsonów - westchnąłem.
 Ponownie wszyscy wybuchnęli śmiechem.
______________________________________________

Czy ktoś to czyta? Jak tak to proszę o komentarz

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 1

Kol
Druga Strona

 Uśmiechałem się drwiąco. Taki już byłem. Nie ważne czy było strasznie, czy zabawnie. Finn patrzył na wiedźmę, która rzucała czar, aby nas ożywić.
 - Myślisz, że się uda - szepnął Finn.
 - Musi - odpowiedziałem.
 Nagle poczułem jak by coś mnie odrywało stąd. Finn chyba czuł się tak samo, bo zgiął się w pół i po chwili upadł na ziemię. Przed oczami zaczęły mi latać czarne plamy, w głowie mi się mieszało. Upadłem na ziemię i straciłem przytomność.

Las w okolicach Mystic Falls

 Czułem się jakbym płonął. Nie chciałem nawet otworzyć oczu.
 - Kol. Kol! Bracie, słyszysz mnie? - usłyszałem głos starszego brata.
 - Moja głowa - syknąłem i otworzyłem oczy - gdzie my jesteśmy?
 - Bodajże las w Mystic Falls. Musimy się stąd wydostać. Tylko jak?
 - Nie martw się. Ja to załatwię - i popędziliśmy w stronę ulicy.
 Stanąłem sobie na środku i czekałem na samochód. Chyba stałem tak z półgodziny, ale się opłaciło. Nadjechał samochód z dwiema osobami w środku. Ale mam szczęście!
 - Czy coś stało? Może was podwieźć? - spytał blondyn wychodząc z auta.
 Kiwnąłem głową Finn'owi, aby zajął się jego kolegą. Bez słowa wpiłem się w jego tętnicę. Tak! Tego mi brakowało. Świeża krew jest o wiele lepsza niż z torebek.
 - To jak bracie? Wsiadamy? - spytałem po skończonym posiłku.
 - Ty prowadzisz - rzucił i zajął miejsce pasażera.

Kilka godzin później w Mystic Grill

 Razem z bratem popijaliśmy whiskey w najodludniejszym zakamarku Mystic Gill. Czekaliśmy aż się zjawi ktoś z naszych dawnych "przyjaciół".
 Gdy tylko do baru wszedł ten cały Donovan, Finn chciał podbiec do niego, ale go powstrzymałem.
 - Co ty robisz? Chcesz nas zdemaskować? - syknąłem do niego.
 Pokręcił przecząco głową i usiadł na swoim miejscu.
 - Jak skończy pracę, to przekażemy mu wiadomość - wymyślił Finn - niech myśli, że to nasze duchy - uśmiechnęliśmy się chytrze.
 Czas mi się strasznie dłużył i nudziło mi się potwornie. Chciałem nawet zrezygnować z naszego planu, ale starszy brat oznajmił mi, że Matt wyszedł właśnie z baru.
 Wstałem i wyszedłem za Finnem. Szedł za chłopakiem na tyle, aby mnie nie zauważył.
 - Krew, Finn, doprawdy? - rzekłem z przekąsem, kiedy brat pojawił się z wielką torbą z woreczkami z krwią.
 Popatrzył na mnie z politowanie i odbiegł w wampirzym tempie. Kiedy poczułem zapach krwi, zrozumiałem o co mu chodziło. To miała być scena z jego osobistego horroru.
 Nagle blondyn stanął, kiedy zobaczył wypisane krwią litery na ścianie "PAMIĘTASZ NAS MATT?"
 - Pochlap się trochę - szepnął w biegu mój brat i rzucił we mnie workiem z krwią.
 Wzruszyłem ramionami i obryzgałem się zawartością torebki. Następnie ukryłem się w za jakimś domem.
 Patrzyłem jak Finn ukazuje się Matt'owi i mówi:
 - Pamiętasz jak mnie zabiłeś - szepnął z udawanym współczuciem do niego.
 - Ty, ty... ty nie żżżyjeszzz - wyjąkał Donovan.
 - Masz rację - i zniknął - teraz twoja kolej - usłyszałem za sobą.
 - Cześć Matt. Kopę lat - uśmiechnąłem się do przerażonego chłopaka.
 - Czego chcesz? - wystękał łapiąc się za głowę.
 - Przekaż wiadomość, że wrócimy - ja również zniknąłem.
Przez resztę nocy zaśmiewałem się z Finnem do rozpuku jelit. Nigdy nie sądziłem, że tak kiedyś będzie. Ja z najstarszym bratem, razem świetnie się bawiąc. Jednak się myliłem.




___________________________________________

Mam głęboką nadzieję, że ktoś to przeczyta. Umiem pisać dłuższe rozdziały -----> potwierdzenie.

Jeśli czytasz-komentujesz