środa, 29 lipca 2015

Rozdział 9

Ten rozdział dedykuję jego pomysłodawczyni - Laurze. Mam nadzieję, że się spodoba
_______________________

Rebekah

Nowy Orlean

 - Rebekah - powiedział Elijah - udało się.
 -Widzę - mruknęłam, patrząc na Klausa, który rozmawiał z Cami.
 - Co się dzieje - zapytał mnie brat.
 - Klaus podrywa Cami, a przecież kocha Caroline. Jeśli ona się o tym dowie, to Nik będzie u niej skończony.
 - Czemu przejmujesz się uczuciami Niklausa?
 - Sam mówiłeś, że Caroline zmienia go na lepsze. Nawet ja to widzę. A on marnuje szansę odkupienia - szepnęłam sama do siebie.
 - Wracajmy do domu - Elijah złapał mnie za rękę i poprowadził do wyjścia. Zdążył jeszcze skinąć na Klausa.
 Weszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do rezydencji.
 Moim zdaniem wieczór był denny, poza wkurzeniem się Marcela. To było trochę zabawne.
 Kiedy zajechaliśmy pod rezydencję, poczułam, że coś jest nie tak. Weszłam do środka.
 - Kol! Finn - zawołał El.
 - Cześć - na dół zszedł starszy z braci - Kol gdzieś wybył.
 - Jak to?! - krzyknął Klaus - mieliście siedzieć w domu. Czemu go nie zatrzymałeś?
 - Umówił się z jakąś dziewczyną, czemu mam mu bronić randek?
 - Ok. Nic się nie stało, jeśli nikt go nie zauważył - rzekłam - pewnie wróci za niedługo.
 Poszłam do swojego pokoju, aby się odświeżyć. Miałam dość wrażeń na dziś.
 Przygotowałam sobie piżamę i weszłam do łazienki. Naszykowałam sobie gorącą kąpiel. Do wody dodałam lawendowy olejek. Zanurzyłam się w gorącej wodzie z przyjemnością. Przymknęłam oczy i wyłączyłam się. Dosłownie.
 Po godzinie osuszyłam się i przebrałam w piżamę. Wysuszyłam jeszcze włosy i wróciłam do pokoju.
 Podeszłam do szafy i wyciągnęłam fioletową koszulęszorty i trampki. Położyłam wszystko na biurku.
 - Serio? Takie ubranie? Bekah, nie wiedziałem - usłyszałam za sobą głos Kola.
 - Chcę żyć jak człowiek. No w miarę jak człowiek.
 - Ok. Rób co chcesz - wziął głęboki wdech - czy są bardzo źli?
 - Nie wiem. Idź i sprawdź. Jesteś facetem, na litość boską, Kol! Weź to na klatę! - wypchnęłam go za drzwi.
 Ach ten Kol. Trzeba nim pokierować.
 Wyostrzyłam słuch. Naprawdę Klaus nieźle się na niego wydziera, a Elijah nie reaguje. Jak zwykle, jeśli chodzi o najmłodszego z braci. To smutne.
 Wlazłam do łóżka i prawie od razu zasnęłam.

Następny dzień...

 Jestem zła. Strasznie zła.
 Po pierwsze, budzą mnie hałasy się o 6:27.
 Po drugie, muszę wstać z łóżka, aby to sprawdzić.
 Po trzecie, dowiaduję się, że to wina Kola.
 A, po czwarte, ON IDZIE NA STUDIA! ZE MNĄ! I jeszcze szczerze się jak głupi do sera.
 - Ale... ty... nie... - no normalnie brakło mi słów.
 - Bekah, też chcą coś robić, a nie siedzieć w domu. I tak Marcel o mnie wie. A po za tym, muszę uprzykrzyć życie Gilbert i małej wiedźmy Bennett. W końcu to przez nie byłem martwy - rozłożył ramiona w geście zrozumienia.
 - Ale, mnie do tego nie mieszaj - wycedziłam przez zęby.
 Wróciłam do pokoju, tylko, że już nie było sensu iść dalej spać, więc zabrałam ubrania i ruszyłam ku łazience.
 Wzięłam szybki, zimny prysznic na rozbudzenie. Następnie zrobiłam delikatny makijaż i uczesałam włosy w warkocz. Jeszcze się ubrałam i mogłam wyjść z łazienki.
 Podeszłam do półki i patrząc na plan zajęć, pakowałam potrzebne książki do torby. Przy okazji podsłuchiwałam jak Kol się denerwuje, że nie może znaleźć "tych głupich książek". Zachichotałam.
  Po dwóch godzinach założyłam torbę na ramię i jak normalny człowiek wyszłam na podjazd. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam w stronę uczelni. Gdy przejechałam kilka przecznic spojrzałam w lusterko. TEN IDIOTA, MÓJ BRAT, JEDZIE ZA MNĄ! Westchnęłam z frustracją.
 W końcu dojechałam na parking uczelni. Zaparkowałam i wysiadłam z samochodu. Kol, niestety, zrobił to samo. Uśmiechnął się do mnie i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Zrobiłam to samo.
 Aż trzy zajęcia miałam z Eleną, dwa z Bonnie i Stefanem, a cztery z Caroline i Kolem. W sumie mam sześć wykładów, każdym starym znajomym po kilkaNa jednym z wykładów zauważyłam, że Stefan siedzi z jakimś brunetem, a Kol z blondynką. Co to za blondynka i co to za brunet? Później się dowiem, ale teraz muszę skupić się na wykładzie...
 - Panno Mikaelson? - wywołał mnie Dr Maxfield*.
 - Tak?
 - Co to jest posiew bakteryjny?
 - Em... to... przeniesienie bakterii z jednej pożywki na drugą - odpowiedziałam.
 - Bardzo dobrze. Pierwszy dzień w college'u, a pani już umie zaawansowaną mikrobiologię. Gratuluję.
 - Dziękuję - uśmiechnęłam się do przystojnego profesora.
 Po skończonych zajęciach chciałam porozmawiać ze Stefanem. Muszę coś z nim wyjaśnić.
 - Stefan! Ej! Poczekaj - podbiegłam do niego.
 - Tak, Rebekah? - jak zwykle uprzejmy, święty Stef.
 - Chcę z tobą porozmawiać... - zawahałam się przez chwilę - ...o nas. O tym co się stało w wakacje.
 - Jak chcesz, to możemy o tym zapomnieć - powiedział z smutkiem w oczach.
 - Nie, nie musimy zapominać. Chciałam tylko zapytać, czy... możemy się spotkać? Na przykład jutro?
 - Jasne, Rebekah. Po zajęciach?
 - To jesteśmy umówieni - pocałował mnie w policzek i odszedł w swoją stronę.
 Czy to możliwe, że zakochuję się na nowo? W dawnym rozpruwaczu? Chyba tak.
 - Rebekah - usłyszałam za sobą głos Bonnie.
 - Cześć, Bonnie. Czy coś się stało?
 - Prawie. Powiedz swojemu bratu, jak się obudzi, żeby mnie nie nękał.
 - Ok, ale czy posłucha, tego nie wiem - wzruszyłam ramionami i wyszłam z budynku.
 Podeszłam do samochodu Kola i przebiłam mu wszystkie opony i wybiłam tylną szybę. Czemu? Bo mnie wkurzył na maksa. Mówiłam mu, aby mnie nie mieszał w swoje sprawy z sobowtórem i wiedźmą!
 Jadąc do rezydencji nie przejmowałam się przestrzeganiem prędkości. Zaparkowałam na podjeździe i jak gdyby nigdy nic weszłam do środka.





_____________________________
*do mojego opowiadania zmieniłam trochę miejsca pobytu niektórych postaci, więc będzie trochę niespodzianek
CZYTAM=KOMENTUJĘ

środa, 22 lipca 2015

Rozdział 8

Kol

Nowy Olrean

 - Czyś ty zwariowała? - krzyknąłem w stronę Reyny.
 - Kol, wiem co robię! A tak poza tym to nie ja mam dług u Qetsiyah - odkrzyknęła - dobrze, że wyciszyłam pokój - szepnęła do siebie.
 - Przepraszam - przytuliłem ją - ciągle zapominam, że jesteś dla mnie jak siostra.
 - Mam plan. Muszę się dowiedzieć, gdzie Marcel trzyma tych, którzy złamali zasady - uśmiechnęła się. Uwolnię ich kiedy będzie trzeba. A ty nic nie powiesz nikomu - zahipnotyzowała mnie.
 - Nie musiałaś - powiedziałam do niej z żalem.
 - Masz czasem długi jęzor. To moje zabezpieczenie. A teraz musisz wyjść. Pilnuję Tatii.
 - I tutaj też nie musiałaś. 
 - Kol! Do zobaczenia - cmoknęła mnie w policzek i wypchnęła za drzwi.
 A to sprytna kobieta! Ale ma rację. Wygadałbym się prędzej czy później. Przy wyjściu z akademika wpadłem na Silasa.
 - Co ty tu robisz? - zapytał marszcząc brwi.
 - Już wychodzę - wyminąłem go, ale złapał mnie za ramię.
 - Jeśli ją zranisz w jakikolwiek sposób, to pożałujesz, żeś się urodził - syknął i puścił mnie.
 Kiedy wszedł do środka, wypuściłem długo trzymane powietrze. On mnie dalej przeraża.
 Poczułem wibracje w kieszeni kurtki. Wyciągnąłem komórkę. Sms od Klausa.
 "Do domu bocznymi uliczkami, bądź dachami. NATYCHMIAST!"
 Westchnąłem ciężko. Wszyscy się mnie czepiają. Wskoczyłem na dach pierwszej z kamienic i zacząłem biec po wampirzemu w stronę końca Francuskiej Dzielnicy.
 Wpadłem do domu zdyszany. W końcu to była długa droga, a ka dawno nie biegałem. Wszyscy popatrzyli na mnie wilkiem.
 - Czy coś się stało? - zapytałem.
 - Zmiana planu - powiedział bez emocji Elijah - Klaus namówił Marcela, aby wysłał kilka wampirów do wiedźm, aby zrobiły rozróbę i zahipnotyzował dwóch z nich, aby sprowokowały jego przyjaciela do zabicia jednego z nich. To roztroi Marcela na tyle, że nie zauważy przygotowań do wojny.
 - A to wszystko twoja wina - westchnęła Rebekah.
 - Siostro, ja coś robię przynajmniej. Załatwiam nam sojuszników, a to wcale nie łatwe.
 - Ciekawe kto by się zgodził pomóc tobie - rzuciła sarkastycznie.
 Byłem na nią wściekły jak nie wiem co. Miałem ochotę się na nią rzucić.
 - Nic nie rozumiesz - mruknąłem i poszedłem do swojej sypialni.
 Wystrój był surowy. Białe ściany, podłoga z czarnego drewna, czarne meble, duże rzeźbione łóżko, oczywiście czarne, pościel kremowa. No i telewizor na przeciwko czarnej kanapy!
 - Muszę coś zrobić z wystrojem. Kompletne bezguście - zaśmiałem się cicho.
 Włączyłem telewizor i xbox-a. Postanowiłem kontynuować wczorajszą grę. Nic trudnego, jakieś wyścigi. Po dwóch godzinach znudziło mi się. Wyłączyłem wszystko i zszedłem do kuchni po trochę krwi. W końcu trzeba jeść.
 - Kol, wychodzimy na przyjęcie - oznajmiła Bekah - Finn jest u siebie. Nie wychodźcie z domu, póki nie wrócimy - wyszła z domu za Elijahą.
 Stuknąłem pięścią o stół. Znowu będę się nudzić, a tym razem Finn nie da się namówić na wyjście.
 Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Reyny. Odebrała po jednym sygnale.
 - Kol? Hej co tam u ciebie?
 - Nudzę się. Co robisz?
 - Idę na to przyjęcie. Silas załatwił mi zaproszenie. Słyszałam, że zmiana planów - usłyszałem rozczarowanie w jej głosie.
 - Kto ci powiedział?
 - Silas podsłuchuje ważne szychy w Nowym Orleanie, w tym was. Musimy być na bieżąco, co nie?
 - Masz rację. A co ja mam robić?
 - Nie wiem. Może ubierz się tak, aby cię nikt nie rozpoznał i pomóż mi śledzić Marcela. Muszę wiedzieć gdzie trzyma swoich więźniów.
 - Ok. Gdzie mam czekać?
 - Kręć się przy drzwiach, ale tak nie podejrzanie. Trzymaj się z dala od swojego rodzeństwa i Marcela. Rozumiesz?
 - Rozumiem. A Silas?
 - Pilnuje Tatii. Nie mogę ryzykować jej nagłym zniknięciem.
 - Do zobaczenia.
 - Pa - rozłączyła się.
 Znowu muszę się przebrać. Z komody wyciągnąłem brązowy T-shirt i czarne dżinsy. Z szafy wziąłem skórzaną, ciemną kurtkę. W pośpiechu ubrałem buty i wybiegłem z domu krzycząc do Finna, że wrócę za niedługo.
 Biegłem w stronę naszej dawnej siedzimy, a obecnie siedziby Marcela. Stanąłem niedaleko od wejścia, w cieniu. Obserwowałem wchodzących na przyjęcie, trochę im zazdroszcząc. Lubię bajerować piękne kobiety, a tam z pewnością ich nie brakuje. Westchnąłem z żalem.
 - Kol?
 - Reyna, pięknie wyglądasz.
 - Dziękuję.
 Reyna była ubrana w turkusową sukienkę i złote szpilki. Do tego miała torebkę na łańcuszku, a we włosach, upiętych w kok ozdobę idealnie pasującą do jej ubioru. Na szyi miała drogocenny łańcuszek, który dostała ode mnie w XVIII wieku, plus do tego bransoletkę i kolczyki do kompletu.
 - Wiesz co masz robić? - zapytała.
 - Kiedy Marcel wyjdzie mam go śledzić. Potajemnie, aby nikt nie zauważył - oznajmiłem.
 Weszła za innymi do budynku.
 A teraz muszę czekać! Irytujące. Potwornie irytujące i nudne. Podsłuchiwałem tych wszystkich ludzi, którzy gadali o bzdetach, a także moje rodzeństwo. Teraz rozmawiali z jakąś Cami, czy jakoś tak.
 Po jakiejś godzinie kilka wampirów weszło do środka. Usłyszałem jak Marcel się wścieka na jednego z nich, chyba Thierry'ego? Mówił coś o ogrodzie i, że ten wampir będzie tam przez sto lat.
 A więc to się nazywa ogród! Ale gdzie to jest? Spoko, dowiem się tego.
 Po kilku minutach wyszli z posiadłości. Wskoczyłem na dach, aby mnie nie zauważyli.Rozejrzałem się. Reyna także wyszła z budynku i wskoczyła na dach po drugiej stronie ulicy.
 Wampiry zaczęły biec, więc ja także W końcu dobiegliśmy do jakiegoś dziwnie znajomego mi miejsca.
 Tu miał stać dom Rebekhi i Marcela! Wiem to stąd, że zahipnotyzowałem kiedyś Marcela i wyśpiewał mi wszystko.
 Usiadłem na dachu i czekałem. Znowu. Reyna zrobiła to samo po przeciwnej stronie ulicy.  Słyszałem co jakiś czas jak coś mruczy po starogrecku. Nigdy nie rozumiałem tego języka, mimo iż blondynka próbowała mnie go uczyć. Kiedyś tłumaczyła mi, że jest to pierwotny język magii, łacina pojawiła się wraz z podbojami Rzymu.
 Kiedy wampiry wyszły z podziemi. Reyna dała mi znak, aby zejść na ziemię. Skoczyłem i wylądowałem obok z niej.
 - Więc, co dalej?
 - Wchodzimy do środka - oznajmiła i jak gdyby nigdy nic weszła do środka.
 Wszedłem do środka i zobaczyłem beton. Nierówne góry betonu. Wystawały z nich głowy wampirów skazanych na tę mękę.
 - Witam wszystkich! Mam propozycję. Uwolnię was pod warunkiem, że będziecie mi wierni. Mrugnijcie oczami jeśli się zgadzacie - powiedziała Reyna z uśmiechem.
 Setki oczu mruknęło na znak zgody oprócz jednych, które jeszcze nie były pomarszczone.
 -  A ty? Thierry?
 - Marcel to mój przyjaciel, nie zdradzę go.
 - Będziesz tu sto lat, a twoja Katie umrze. Co będziesz miał z tej przyjaźni? - warknąłem.
 Nie odpowiedział. Spojrzał hardo w oczy mojej towarzyszki.
 - Chłopcze. Pomogę ci ją uratować, ale musisz się zgodzić. Wiesz dużo o planach twoje przyjaciela. Pomożesz mi, to pomogę tobie. Umowa stoi? - uśmiechnęła się.
 - Stoi. Ale Katie ma zniknąć z miasta, jak najszybciej.
 - Dobrze. Kol, stań za mną. Mam zamiar rozwalić te skorupy - powiedziała z odrazą. Przymknęła oczy i powtórzyła kilka razy - Katastrépste ékri̱xi̱ toícho.
 Beton zadrżał i zaczął pękać. Nagle skorupy zaczęły odpadać z nadnaturalną prędkością. Kilka poleciało w naszą stronę, ale Reyna wypowiedziała kolejne zaklęcie i odbiły się od niewidzialnej ściany. Zamknąłem oczy, aby nie patrzeć na te wszystkie wysuszone wampiry.

__________________________________________________________________
CZYTAM=KOMENTUJĘ






wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 7

Klaus

Nowy Orlean

 Słuchałem nowinek Rebekhi o tym, że "elita" Mystic Falls zawitała do mojego miasta. Ucieszyłem się, bo to oznacza Caroline w moim mieście.
 - Nik, słuchasz mnie? - zapytała wściekła Bekah.
 - Oczywiście, że nie, siostrzyczko. On myśli tylko o Vampire Barbie - zaśmiał się Kol.
 - Zamknij się. Jesteś żywy od niedawna i znowu chcesz trafić do trumny? - syknąłem w jego stronę
 - Klaus - upomniała mnie siostra - opanuj się. Potrzebujesz pomocy z Marcelem, więc lepiej trzymaj nerwy na wodzy.
 - Postaram się - mruknąłem niezadowolony z tego, że Rebekah ma rację.
 - Marcel organizuje dziś jakiś bal charytatywny - do salonu wszedł Elijah, jak zwykle w garniturze.
 - Wiem o tym, bracie. Mam nawet już diabelski pomysł. Finn, oświeć go - zwróciłem się do najstarszego z braci, który do tej pory dyskutował szeptem z Kolem.
 - Pójdziemy wszyscy na bal, ty Rebekah i Klaus na widoku, a ja z Kolem, tak aby nas nikt nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, że po północy ludzcy goście wychodzą. Wtedy my się ujawnimy - wskazał na siebie i najmłodszego brata - a potem Klaus wchodzi do akcji. Jeśli nie dostanie tego czego chce czeka nas wojna.
 - Wymyśliliście to wszystko w godzinę? - zapytał z niedowierzaniem Elijah.
 - No, tak - powiedziała Bekah - idę na zakupy po sukienkę. A zaraz do was przyjdzie krawiec, aby poprawić wasze garnitury - i wyszła z domu.
 - Raczej ty, El, tego nie potrzebujesz - zaśmiał się ponownie Kol.
 - Zamknij się - powiedzieliśmy chórem.

Następny dzień

 Wstałem rano z zamiarem odwiedzenia Caroline w jej akademiku. Ubrałem się nszybko i zbiegłem do kuchni, aby napić się kawy.
 A tam zastałem Kola rozmawiającego przez telefon:
 - Masz pojęcie jakie to niebezpieczne? - odezwał się Kol do słuchawki.
 - Nie krytykuj mnie, Mikaelson. A co do waszego planu A, poczekam aż nie wypali. Wolę plan B.
 - Wojnę?
 - No. Dobra już kończę, brat wrócił. Na razie.
 - Pa - rozłączył się.
 - Kto to był? - zapytałem nalewając sobie kawy.
 - Ktoś kto pomoże nam jeśli plan A nie wypali - mruknął niezadowolony - gdzie się wybierasz? - dodał kiedy zobaczył, że biorę klucze od samochodu.
 - Do Caroline. A jak chcesz to możesz jechać ze mną i pomęczyć sobie Bennett i Gilbert.
 - Jasne, że jadę. Czekaj - pobiegł szybko do swojej sypialni. Wrócił przebrany w bardziej mroczne rzeczy - No co? Lubię straszyć - powiedział z wrednym uśmiechem.
 - Chodź - rzuciłem kierując się w stronę wyjścia z willi.
 Jechałem bardzo szybko, nie zważając na ograniczenia prędkości. W kilkanaście minut dojechaliśmy do akademika.
 - Może jednak zrezygnuję z Bennett i Gilbert - szepnął Kol - mam jedną sprawę do załatwienia. Nie czekaj - dodał i wybiegł z samochodu.
 Wzruszyłem ramionami i także wysiadłem z samochodu. Udałem się w stronę wejścia do akademika. Szybko odnalazłem pokój blondynki. Zapukałem. Czekałem.
 Otworzyła mi oczywiście Care.
 - Witaj Caroline - uśmiechnąłem się widząc jej zszokowaną minę.
 - Klaus. Czego chcesz? - założyła ręce na piersi, przyjmując niedostępną postawę.
 - Porozmawiać. Proszę, Caroline. Tylko chwilkę.
 - Ok. Dobra. Wychodzę - krzyknęła do pokoju i wyszła.
 Poszliśmy do pobliskiej kawiarni.
 - Więc, o czym chcesz rozmawiać?
 - Dlaczego akurat Nowy Orlean, kochana? - zapytałem bez ogródek.
 - Fajna uczelnia, fajny akademik, fajne miasto - powiedziała z uśmiechem.
 - Wiedziałaś, że ja tu będę i wybrałaś to miasto.
 - Jakoś ciebie znosiłam w Mystic Falls, to mogę cię poznosić tutaj - uśmiechnęła się szeroko - coś jeszcze?
 - Może spotkamy się jeszcze kiedyś?
 - Klaus, jesteśmy wrogami.
 - Proszę daj mi jedną szansę.
 - Ok. Ale tylko jedną - zgodziła się.
 - Dziękuję - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem z kawiarni.
 Kola jeszcze nie było, więc zrobiłem tak jak powiedział. Nie czekałem na niego.
 Wracałem właśnie do posiadłości kiedy zadzwonił Marcel.
 - Witaj przyjacielu - powiedziałem.
 - Możemy się spotkać? Tak za dziesięć minut?
 - Jasne. Już jadę. Ale gdzie?
 - Tam gdzie ostatnio - rozłączył się.
 Ponownie wzruszyłem ramionami. Podjechałem pod restauracyjkę, w której wczoraj rozmawiałem z ciemnoskórym. Czekał już na mnie mój protegowany.
 - O co chodzi przyjacielu? - usiadłem na przeciwko niego.
 - Czy Kol i Finn żyją?
 - Nie. Przecież żadna wiedźma nie ożywiła by Pierwotnego - udałem niedowierzanie.
 - Ale kilku z moich widziało ich wczoraj w nocy jak się pożywiał.
 - To może jednak ktoś ich ożywił - zamyśliłem się - nie przejmuj się Marcel. Znajdę ich. Dam im nauczkę.
 - Jak chcesz, ale niech nie wchodzą mi w paradę - dopił kawę i wyszedł z lokalu.
 - Szlag! - warknąłem sam do siebie.
 - Coś nie tak? - usłyszałem za sobą miły głos.
 - Cami, miło cię widzieć.
 - Klaus, czy coś się stało?
 - Moi bracia narozrabiali, ale to  nic takiego - uśmiechnąłem się do niej - wybacz, ale dziś jestem bardzo zajęty. Do zobaczenia, Cami - wstałem i wyszedłem pośpiesznie z restauracji.
 Miałem dość już tego dnia, a to dopiero był jego początek.
 Do domu wpadłem wściekły. Od razu skierowałem się do sypialni Finna.
 - Finn! - warknąłem w jego stronę - dlaczego ty i Kol jesteście tacy nierozważni? Mieliście się nie rzucać w oczy, a teraz Marcel wie o was!
 - No i? To był pomysł Kola, aby zjeść coś świeżego.
 - Ok. Marcel myśli, że ja o was nie wiem. Do jutra nie wychodzicie z domu. Przekaż Kolowi jak wróci - wyszedłem trzaskając drzwiami.
 Byłem taki zły, że aż dostałem weny do malowania. Ustawiłem sobie sztalugę i przygotowałem farby. Zacząłem malować moich dwóch braci jak się pożywiają na ludziach.



_________________

CZYTAM=KOMENTUJĘ

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 6

Caroline

Mystic Falls

 "Hej tu Elena, zostaw wiadomość"
 - Dalej nie odbiera? - zapytał Stefan.
 - Nie. Cały czas włącza się poczta głosowa - odpowiedziałam rozdrażniona.
 - To zadzwoń do małej wiedźmy Bennett - do salonu wszedł Damon.
 Spróbowałam zadzwonić do drugiej przyjaciółki.
"Hej tu Bonnie Bennett, zostaw wiadomość".
 - Znowu to samo - pożaliłam się.
 - Co "znowu to samo"? - usłyszałam dobrze znany sobie głos.
 - Elena - podbiegłam do niej i przytuliłam - gdzieś ty była?! Martwiłam się!
 - Spokojnie Caroline. Jestem cała i zdrowa.
 - Wiesz może gdzie jest Bennett? - zapytał straszy Salvatore.
 - Oh... Zaraz tu będzie. Poszła po walizki - uśmiechnęła się i wyszła z salonu.
 Elena Gilbert nie zachowuje się jak Elena Gilbert. Mówi nawet z dziwnym akcentem.
 - Ok. To było dość dziwne, nawet jak na Elenę - powiedział Stefan.
 - Masz rację - szepnęłam.

 Następny dzień, droga między Nowym Orleanem a Mystic Falls

 Jechałam razem z Stefanem, ponieważ żadne z nas nie chciało być w pobliżu Eleny. Emanowała z niej dziwna energia. Ale Damon i cała reszta nic nie zauważyła. Nawet Bonnie, która jest przecież czarownicą, a powinna coś zauważyć. Moje rozmyślania przerwał telefon.
 - Halo?
 - Witaj, Caroline Forbes - usłyszałam głos Stefana, ale to  nie mógł być Stefan, bo on siedział obok mnie.
 - Silas - wykrztusiłam. Stefan spojrzał na mnie zmartwiony.
 - Kontynuuj - szepnął bardzo cicho.
 - Jestem w Mystic Falls i nikogo tu nie ma. Nawet Łowcy. Gdzie jesteście?
 - Wyjechaliśmy na studia - rzuciłam sarkastycznie. Usłyszałam ciche prychnięcie z telefonu.
 - Cicho bądź - szepnął Silas, ale i tak go usłyszałam - gdzie jesteście? - powtórzył pytanie.
 - Po co ci to - warknęłam.
 - Chcę pomóc - rzygać mi się chce już od tej rozmowy.
 - Kłamiesz - i się rozłączyłam.
 Stefan nic nie powiedział, ale w jego spojrzeniu widziałam troskę i zmartwienie. Aż dziw, że jest sobowtórem takiego potwora jak Silas.
 - Prześpij się Care. Obudzę cię jak będziemy na miejscu, ok?
 - Ok - ułożyłam się w miarę wygodnie i zasnęłam.
 Sen nie miał sensu. Raz byłam w grocie pod MHS, a raz w grobowcu Silasa.
 - Caroline, Caroline obudź się - powiedział Stef.
 - Już jesteśmy?
 - Tak. Czas zobaczyć  nasz akademik - uśmiechnął się po "stefanowemu".
 - Jest reszta?
 - Wyprzedziłem ich o jakieś pięć minut - puścił mi oczko.
 - Stefan - uderzyłam go w pierś - jesteś szalony i za to cię lubię - zaśmiałam się, a on zawtórował mi.
 Poczekaliśmy jeszcze chwilkę na resztę.
 W końcu nadjechał samochód Damona. Najpierw wysiadła Elena, a następnie Damon, Bonnie i Jeremy.
 - Wreszcie wyrwaliśmy się z Mystic Falls - powiedziałam przytulając moje przyjaciółki.
 - Wreszcie i nareszcie - westchnęła Bonnie.
 - Dziewczyny, to idziemy zobaczyć akademik? - zapytał młodszy z braci Salvatore.
 - Jasne - krzyknęłyśmy.
 - To my z Jerem obejrzymy nasze męskie mieszkanie - rzekł Damon z naciskiem na słowo "męskie".
 - Spotkamy się pod akademikiem - rzuciła Elena.
 - Ok.
 Damon z Jeremy'm poszli sobie, a my w końcu mogliśmy wejść do akademika. Złożyło się (tak złożyło się, na pewno), że ja, Elena i Bonnie miałyśmy pokój obok Stefana, a on musiał być z jakimś chłopakiem - chyba Enzo - w pokoju.
 Pokój był ogromny. Jedna ze ścian była cała szklana, a reszta była w kremowo-kawowych barwach. Trzy pojedyncze łóżka z błękitną i  białą pościelą, stały po lewej od drzwi frontowych, a po prawej były drzwi prowadzące do łazienki. Sama łazienka była całkowicie biała, poza jasno niebiekimi szafkami, srebrnym prysznicem i kremową wanną. Umywalka, toaleta, wieszaki na ręczniki, ściany i podłoga wszystko to było białe.
 - Zajmuję łóżko koło okna - krzyknęłam.
 - Caroline! - zrugały mnie dziewczyny.
 - Trzeba być szybszym - pokazałam im język.
 Rozpakowałyśmy się szybko. Poszłam po Stefana.
 - Stefan - zapukałam do drzwi i uchyliłam je.
 To co zobaczyłam zbiło mnie z nóg.
 Stefan leżał z skręconym karkiem, a tamten chłopak siedział sobie spokojnie w fotelu.
 - Kim ty jesteś? - wykrztusiłam.
 - Lorenzo, ale możesz mi mówić Enzo. Wiesz gdzie znajdę Damona Salvatore?
 - Po co ci on? - to bardzo zły dzień.
 - Stare porachunki - usłyszałam, że Stef łapie powietrze.
 - Ty - warknął w stronę Enza.
 - Spokojnie. Ty się Stefan nie denerwuj, a ty pójdziesz z nami na spotkanie, ok?
 - Mi to pasuje - uśmiechnął się.
 - Stefan?
 - Dobra, ale bez rozróby.
 Wyszliśmy z akademika. Dziewczyny już stały, rozmawiając z Damonem i Jerem. Ruszyłam przodem, Stefan obok mnie, a Lorenzo za nami.
 - O, już jesteście... - starszemu Salvatore'owi zabrakło słów na widok Enzo.
 - Długo się nie widzieliśmy, kolego - powiedział brunet z morderczym uśmiechem.
 - Enzo, jak to możliwe...?
 - Sam nie wiem. Nie pamiętam, ale coś kazało mi cię odszukać i pogodzić się z tobą. Więc, przebaczam ci, że zostawiłeś mnie na pewną śmierć.
 - Przepraszam cię, że nawet nie próbowałem cię ratować.
 - Przeprosiny przyjęte - podali sobie ręce.
 - A tak w ogóle co tutaj robisz.
 - Postanowiłem pójść na studia. A ty?
 - Przypilnować dzieciaki.
  Podniosłam jakiś kamyk i rzuciłam nim w niego.
 - Sam jesteś dzieciak - Jeremy nie mógł powstrzymać chichotu.
 I potoczyła się salwa śmiechu.

Znalezione obrazy dla zapytania caroline forbes


______________________________

CZYTAM=KOMENTUJĘ