Kol
Nowy Olrean
- Czyś ty zwariowała? - krzyknąłem w stronę Reyny.
- Kol, wiem co robię! A tak poza tym to nie ja mam dług u Qetsiyah - odkrzyknęła - dobrze, że wyciszyłam pokój - szepnęła do siebie.
- Przepraszam - przytuliłem ją - ciągle zapominam, że jesteś dla mnie jak siostra.
- Mam plan. Muszę się dowiedzieć, gdzie Marcel trzyma tych, którzy złamali zasady - uśmiechnęła się. Uwolnię ich kiedy będzie trzeba. A ty nic nie powiesz nikomu - zahipnotyzowała mnie.
- Nie musiałaś - powiedziałam do niej z żalem.
- Masz czasem długi jęzor. To moje zabezpieczenie. A teraz musisz wyjść. Pilnuję Tatii.
- I tutaj też nie musiałaś.
- Kol! Do zobaczenia - cmoknęła mnie w policzek i wypchnęła za drzwi.
A to sprytna kobieta! Ale ma rację. Wygadałbym się prędzej czy później. Przy wyjściu z akademika wpadłem na Silasa.
- Co ty tu robisz? - zapytał marszcząc brwi.
- Już wychodzę - wyminąłem go, ale złapał mnie za ramię.
- Jeśli ją zranisz w jakikolwiek sposób, to pożałujesz, żeś się urodził - syknął i puścił mnie.
Kiedy wszedł do środka, wypuściłem długo trzymane powietrze. On mnie dalej przeraża.
Poczułem wibracje w kieszeni kurtki. Wyciągnąłem komórkę. Sms od Klausa.
"Do domu bocznymi uliczkami, bądź dachami. NATYCHMIAST!"
Westchnąłem ciężko. Wszyscy się mnie czepiają. Wskoczyłem na dach pierwszej z kamienic i zacząłem biec po wampirzemu w stronę końca Francuskiej Dzielnicy.
Wpadłem do domu zdyszany. W końcu to była długa droga, a ka dawno nie biegałem. Wszyscy popatrzyli na mnie wilkiem.
- Czy coś się stało? - zapytałem.
- Zmiana planu - powiedział bez emocji Elijah - Klaus namówił Marcela, aby wysłał kilka wampirów do wiedźm, aby zrobiły rozróbę i zahipnotyzował dwóch z nich, aby sprowokowały jego przyjaciela do zabicia jednego z nich. To roztroi Marcela na tyle, że nie zauważy przygotowań do wojny.
- A to wszystko twoja wina - westchnęła Rebekah.
- Siostro, ja coś robię przynajmniej. Załatwiam nam sojuszników, a to wcale nie łatwe.
- Ciekawe kto by się zgodził pomóc tobie - rzuciła sarkastycznie.
Byłem na nią wściekły jak nie wiem co. Miałem ochotę się na nią rzucić.
- Nic nie rozumiesz - mruknąłem i poszedłem do swojej sypialni.
Wystrój był surowy. Białe ściany, podłoga z czarnego drewna, czarne meble, duże rzeźbione łóżko, oczywiście czarne, pościel kremowa. No i telewizor na przeciwko czarnej kanapy!
- Muszę coś zrobić z wystrojem. Kompletne bezguście - zaśmiałem się cicho.
Włączyłem telewizor i xbox-a. Postanowiłem kontynuować wczorajszą grę. Nic trudnego, jakieś wyścigi. Po dwóch godzinach znudziło mi się. Wyłączyłem wszystko i zszedłem do kuchni po trochę krwi. W końcu trzeba jeść.
- Kol, wychodzimy na przyjęcie - oznajmiła Bekah - Finn jest u siebie. Nie wychodźcie z domu, póki nie wrócimy - wyszła z domu za Elijahą.
Stuknąłem pięścią o stół. Znowu będę się nudzić, a tym razem Finn nie da się namówić na wyjście.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Reyny. Odebrała po jednym sygnale.
- Kol? Hej co tam u ciebie?
- Nudzę się. Co robisz?
- Idę na to przyjęcie. Silas załatwił mi zaproszenie. Słyszałam, że zmiana planów - usłyszałem rozczarowanie w jej głosie.
- Kto ci powiedział?
- Silas podsłuchuje ważne szychy w Nowym Orleanie, w tym was. Musimy być na bieżąco, co nie?
- Masz rację. A co ja mam robić?
- Nie wiem. Może ubierz się tak, aby cię nikt nie rozpoznał i pomóż mi śledzić Marcela. Muszę wiedzieć gdzie trzyma swoich więźniów.
- Ok. Gdzie mam czekać?
- Kręć się przy drzwiach, ale tak nie podejrzanie. Trzymaj się z dala od swojego rodzeństwa i Marcela. Rozumiesz?
- Rozumiem. A Silas?
- Pilnuje Tatii. Nie mogę ryzykować jej nagłym zniknięciem.
- Do zobaczenia.
- Pa - rozłączyła się.
Znowu muszę się przebrać. Z komody wyciągnąłem brązowy T-shirt i czarne dżinsy. Z szafy wziąłem skórzaną, ciemną kurtkę. W pośpiechu ubrałem buty i wybiegłem z domu krzycząc do Finna, że wrócę za niedługo.
Biegłem w stronę naszej dawnej siedzimy, a obecnie siedziby Marcela. Stanąłem niedaleko od wejścia, w cieniu. Obserwowałem wchodzących na przyjęcie, trochę im zazdroszcząc. Lubię bajerować piękne kobiety, a tam z pewnością ich nie brakuje. Westchnąłem z żalem.
- Kol?
- Reyna, pięknie wyglądasz.
- Dziękuję.
Reyna była ubrana w turkusową sukienkę i złote szpilki. Do tego miała torebkę na łańcuszku, a we włosach, upiętych w kok ozdobę idealnie pasującą do jej ubioru. Na szyi miała drogocenny łańcuszek, który dostała ode mnie w XVIII wieku, plus do tego bransoletkę i kolczyki do kompletu.
- Wiesz co masz robić? - zapytała.
- Kiedy Marcel wyjdzie mam go śledzić. Potajemnie, aby nikt nie zauważył - oznajmiłem.
Weszła za innymi do budynku.
A teraz muszę czekać! Irytujące. Potwornie irytujące i nudne. Podsłuchiwałem tych wszystkich ludzi, którzy gadali o bzdetach, a także moje rodzeństwo. Teraz rozmawiali z jakąś Cami, czy jakoś tak.
Po jakiejś godzinie kilka wampirów weszło do środka. Usłyszałem jak Marcel się wścieka na jednego z nich, chyba Thierry'ego? Mówił coś o ogrodzie i, że ten wampir będzie tam przez sto lat.
A więc to się nazywa ogród! Ale gdzie to jest? Spoko, dowiem się tego.
Po kilku minutach wyszli z posiadłości. Wskoczyłem na dach, aby mnie nie zauważyli.Rozejrzałem się. Reyna także wyszła z budynku i wskoczyła na dach po drugiej stronie ulicy.
Wampiry zaczęły biec, więc ja także W końcu dobiegliśmy do jakiegoś dziwnie znajomego mi miejsca.
Tu miał stać dom Rebekhi i Marcela! Wiem to stąd, że zahipnotyzowałem kiedyś Marcela i wyśpiewał mi wszystko.
Usiadłem na dachu i czekałem. Znowu. Reyna zrobiła to samo po przeciwnej stronie ulicy. Słyszałem co jakiś czas jak coś mruczy po starogrecku. Nigdy nie rozumiałem tego języka, mimo iż blondynka próbowała mnie go uczyć. Kiedyś tłumaczyła mi, że jest to pierwotny język magii, łacina pojawiła się wraz z podbojami Rzymu.
Kiedy wampiry wyszły z podziemi. Reyna dała mi znak, aby zejść na ziemię. Skoczyłem i wylądowałem obok z niej.
- Więc, co dalej?
- Wchodzimy do środka - oznajmiła i jak gdyby nigdy nic weszła do środka.
Wszedłem do środka i zobaczyłem beton. Nierówne góry betonu. Wystawały z nich głowy wampirów skazanych na tę mękę.
- Witam wszystkich! Mam propozycję. Uwolnię was pod warunkiem, że będziecie mi wierni. Mrugnijcie oczami jeśli się zgadzacie - powiedziała Reyna z uśmiechem.
Setki oczu mruknęło na znak zgody oprócz jednych, które jeszcze nie były pomarszczone.
- A ty? Thierry?
- Marcel to mój przyjaciel, nie zdradzę go.
- Będziesz tu sto lat, a twoja Katie umrze. Co będziesz miał z tej przyjaźni? - warknąłem.
Nie odpowiedział. Spojrzał hardo w oczy mojej towarzyszki.
- Chłopcze. Pomogę ci ją uratować, ale musisz się zgodzić. Wiesz dużo o planach twoje przyjaciela. Pomożesz mi, to pomogę tobie. Umowa stoi? - uśmiechnęła się.
- Stoi. Ale Katie ma zniknąć z miasta, jak najszybciej.
- Dobrze. Kol, stań za mną. Mam zamiar rozwalić te skorupy - powiedziała z odrazą. Przymknęła oczy i powtórzyła kilka razy - Katastrépste ékri̱xi̱ toícho.
A to sprytna kobieta! Ale ma rację. Wygadałbym się prędzej czy później. Przy wyjściu z akademika wpadłem na Silasa.
- Co ty tu robisz? - zapytał marszcząc brwi.
- Już wychodzę - wyminąłem go, ale złapał mnie za ramię.
- Jeśli ją zranisz w jakikolwiek sposób, to pożałujesz, żeś się urodził - syknął i puścił mnie.
Kiedy wszedł do środka, wypuściłem długo trzymane powietrze. On mnie dalej przeraża.
Poczułem wibracje w kieszeni kurtki. Wyciągnąłem komórkę. Sms od Klausa.
"Do domu bocznymi uliczkami, bądź dachami. NATYCHMIAST!"
Westchnąłem ciężko. Wszyscy się mnie czepiają. Wskoczyłem na dach pierwszej z kamienic i zacząłem biec po wampirzemu w stronę końca Francuskiej Dzielnicy.
Wpadłem do domu zdyszany. W końcu to była długa droga, a ka dawno nie biegałem. Wszyscy popatrzyli na mnie wilkiem.
- Czy coś się stało? - zapytałem.
- Zmiana planu - powiedział bez emocji Elijah - Klaus namówił Marcela, aby wysłał kilka wampirów do wiedźm, aby zrobiły rozróbę i zahipnotyzował dwóch z nich, aby sprowokowały jego przyjaciela do zabicia jednego z nich. To roztroi Marcela na tyle, że nie zauważy przygotowań do wojny.
- A to wszystko twoja wina - westchnęła Rebekah.
- Siostro, ja coś robię przynajmniej. Załatwiam nam sojuszników, a to wcale nie łatwe.
- Ciekawe kto by się zgodził pomóc tobie - rzuciła sarkastycznie.
Byłem na nią wściekły jak nie wiem co. Miałem ochotę się na nią rzucić.
- Nic nie rozumiesz - mruknąłem i poszedłem do swojej sypialni.
Wystrój był surowy. Białe ściany, podłoga z czarnego drewna, czarne meble, duże rzeźbione łóżko, oczywiście czarne, pościel kremowa. No i telewizor na przeciwko czarnej kanapy!
- Muszę coś zrobić z wystrojem. Kompletne bezguście - zaśmiałem się cicho.
Włączyłem telewizor i xbox-a. Postanowiłem kontynuować wczorajszą grę. Nic trudnego, jakieś wyścigi. Po dwóch godzinach znudziło mi się. Wyłączyłem wszystko i zszedłem do kuchni po trochę krwi. W końcu trzeba jeść.
- Kol, wychodzimy na przyjęcie - oznajmiła Bekah - Finn jest u siebie. Nie wychodźcie z domu, póki nie wrócimy - wyszła z domu za Elijahą.
Stuknąłem pięścią o stół. Znowu będę się nudzić, a tym razem Finn nie da się namówić na wyjście.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Reyny. Odebrała po jednym sygnale.
- Kol? Hej co tam u ciebie?
- Nudzę się. Co robisz?
- Idę na to przyjęcie. Silas załatwił mi zaproszenie. Słyszałam, że zmiana planów - usłyszałem rozczarowanie w jej głosie.
- Kto ci powiedział?
- Silas podsłuchuje ważne szychy w Nowym Orleanie, w tym was. Musimy być na bieżąco, co nie?
- Masz rację. A co ja mam robić?
- Nie wiem. Może ubierz się tak, aby cię nikt nie rozpoznał i pomóż mi śledzić Marcela. Muszę wiedzieć gdzie trzyma swoich więźniów.
- Ok. Gdzie mam czekać?
- Kręć się przy drzwiach, ale tak nie podejrzanie. Trzymaj się z dala od swojego rodzeństwa i Marcela. Rozumiesz?
- Rozumiem. A Silas?
- Pilnuje Tatii. Nie mogę ryzykować jej nagłym zniknięciem.
- Do zobaczenia.
- Pa - rozłączyła się.
Znowu muszę się przebrać. Z komody wyciągnąłem brązowy T-shirt i czarne dżinsy. Z szafy wziąłem skórzaną, ciemną kurtkę. W pośpiechu ubrałem buty i wybiegłem z domu krzycząc do Finna, że wrócę za niedługo.
Biegłem w stronę naszej dawnej siedzimy, a obecnie siedziby Marcela. Stanąłem niedaleko od wejścia, w cieniu. Obserwowałem wchodzących na przyjęcie, trochę im zazdroszcząc. Lubię bajerować piękne kobiety, a tam z pewnością ich nie brakuje. Westchnąłem z żalem.
- Kol?
- Reyna, pięknie wyglądasz.
- Dziękuję.
Reyna była ubrana w turkusową sukienkę i złote szpilki. Do tego miała torebkę na łańcuszku, a we włosach, upiętych w kok ozdobę idealnie pasującą do jej ubioru. Na szyi miała drogocenny łańcuszek, który dostała ode mnie w XVIII wieku, plus do tego bransoletkę i kolczyki do kompletu.
- Wiesz co masz robić? - zapytała.
- Kiedy Marcel wyjdzie mam go śledzić. Potajemnie, aby nikt nie zauważył - oznajmiłem.
Weszła za innymi do budynku.
A teraz muszę czekać! Irytujące. Potwornie irytujące i nudne. Podsłuchiwałem tych wszystkich ludzi, którzy gadali o bzdetach, a także moje rodzeństwo. Teraz rozmawiali z jakąś Cami, czy jakoś tak.
Po jakiejś godzinie kilka wampirów weszło do środka. Usłyszałem jak Marcel się wścieka na jednego z nich, chyba Thierry'ego? Mówił coś o ogrodzie i, że ten wampir będzie tam przez sto lat.
A więc to się nazywa ogród! Ale gdzie to jest? Spoko, dowiem się tego.
Po kilku minutach wyszli z posiadłości. Wskoczyłem na dach, aby mnie nie zauważyli.Rozejrzałem się. Reyna także wyszła z budynku i wskoczyła na dach po drugiej stronie ulicy.
Wampiry zaczęły biec, więc ja także W końcu dobiegliśmy do jakiegoś dziwnie znajomego mi miejsca.
Tu miał stać dom Rebekhi i Marcela! Wiem to stąd, że zahipnotyzowałem kiedyś Marcela i wyśpiewał mi wszystko.
Usiadłem na dachu i czekałem. Znowu. Reyna zrobiła to samo po przeciwnej stronie ulicy. Słyszałem co jakiś czas jak coś mruczy po starogrecku. Nigdy nie rozumiałem tego języka, mimo iż blondynka próbowała mnie go uczyć. Kiedyś tłumaczyła mi, że jest to pierwotny język magii, łacina pojawiła się wraz z podbojami Rzymu.
Kiedy wampiry wyszły z podziemi. Reyna dała mi znak, aby zejść na ziemię. Skoczyłem i wylądowałem obok z niej.
- Więc, co dalej?
- Wchodzimy do środka - oznajmiła i jak gdyby nigdy nic weszła do środka.
Wszedłem do środka i zobaczyłem beton. Nierówne góry betonu. Wystawały z nich głowy wampirów skazanych na tę mękę.
- Witam wszystkich! Mam propozycję. Uwolnię was pod warunkiem, że będziecie mi wierni. Mrugnijcie oczami jeśli się zgadzacie - powiedziała Reyna z uśmiechem.
Setki oczu mruknęło na znak zgody oprócz jednych, które jeszcze nie były pomarszczone.
- A ty? Thierry?
- Marcel to mój przyjaciel, nie zdradzę go.
- Będziesz tu sto lat, a twoja Katie umrze. Co będziesz miał z tej przyjaźni? - warknąłem.
Nie odpowiedział. Spojrzał hardo w oczy mojej towarzyszki.
- Chłopcze. Pomogę ci ją uratować, ale musisz się zgodzić. Wiesz dużo o planach twoje przyjaciela. Pomożesz mi, to pomogę tobie. Umowa stoi? - uśmiechnęła się.
- Stoi. Ale Katie ma zniknąć z miasta, jak najszybciej.
- Dobrze. Kol, stań za mną. Mam zamiar rozwalić te skorupy - powiedziała z odrazą. Przymknęła oczy i powtórzyła kilka razy - Katastrépste ékri̱xi̱ toícho.
Beton zadrżał i zaczął pękać. Nagle skorupy zaczęły odpadać z nadnaturalną prędkością. Kilka poleciało w naszą stronę, ale Reyna wypowiedziała kolejne zaklęcie i odbiły się od niewidzialnej ściany. Zamknąłem oczy, aby nie patrzeć na te wszystkie wysuszone wampiry.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz