Klaus
Nowy Orlean
Słuchałem nowinek Rebekhi o tym, że "elita" Mystic Falls zawitała do mojego miasta. Ucieszyłem się, bo to oznacza Caroline w moim mieście.
- Nik, słuchasz mnie? - zapytała wściekła Bekah.
- Oczywiście, że nie, siostrzyczko. On myśli tylko o Vampire Barbie - zaśmiał się Kol.
- Zamknij się. Jesteś żywy od niedawna i znowu chcesz trafić do trumny? - syknąłem w jego stronę
- Klaus - upomniała mnie siostra - opanuj się. Potrzebujesz pomocy z Marcelem, więc lepiej trzymaj nerwy na wodzy.
- Postaram się - mruknąłem niezadowolony z tego, że Rebekah ma rację.
- Marcel organizuje dziś jakiś bal charytatywny - do salonu wszedł Elijah, jak zwykle w garniturze.
- Wiem o tym, bracie. Mam nawet już diabelski pomysł. Finn, oświeć go - zwróciłem się do najstarszego z braci, który do tej pory dyskutował szeptem z Kolem.
- Pójdziemy wszyscy na bal, ty Rebekah i Klaus na widoku, a ja z Kolem, tak aby nas nikt nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, że po północy ludzcy goście wychodzą. Wtedy my się ujawnimy - wskazał na siebie i najmłodszego brata - a potem Klaus wchodzi do akcji. Jeśli nie dostanie tego czego chce czeka nas wojna.
- Wymyśliliście to wszystko w godzinę? - zapytał z niedowierzaniem Elijah.
- No, tak - powiedziała Bekah - idę na zakupy po sukienkę. A zaraz do was przyjdzie krawiec, aby poprawić wasze garnitury - i wyszła z domu.
- Raczej ty, El, tego nie potrzebujesz - zaśmiał się ponownie Kol.
- Zamknij się - powiedzieliśmy chórem.
Następny dzień
Wstałem rano z zamiarem odwiedzenia Caroline w jej akademiku. Ubrałem się nszybko i zbiegłem do kuchni, aby napić się kawy.
A tam zastałem Kola rozmawiającego przez telefon:
- Masz pojęcie jakie to niebezpieczne? - odezwał się Kol do słuchawki.
- Nie krytykuj mnie, Mikaelson. A co do waszego planu A, poczekam aż nie wypali. Wolę plan B.
- Wojnę?
- No. Dobra już kończę, brat wrócił. Na razie.
- Pa - rozłączył się.
- Kto to był? - zapytałem nalewając sobie kawy.
- Ktoś kto pomoże nam jeśli plan A nie wypali - mruknął niezadowolony - gdzie się wybierasz? - dodał kiedy zobaczył, że biorę klucze od samochodu.
- Do Caroline. A jak chcesz to możesz jechać ze mną i pomęczyć sobie Bennett i Gilbert.
- Jasne, że jadę. Czekaj - pobiegł szybko do swojej sypialni. Wrócił przebrany w bardziej mroczne rzeczy - No co? Lubię straszyć - powiedział z wrednym uśmiechem.
- Chodź - rzuciłem kierując się w stronę wyjścia z willi.
Jechałem bardzo szybko, nie zważając na ograniczenia prędkości. W kilkanaście minut dojechaliśmy do akademika.
- Może jednak zrezygnuję z Bennett i Gilbert - szepnął Kol - mam jedną sprawę do załatwienia. Nie czekaj - dodał i wybiegł z samochodu.
Wzruszyłem ramionami i także wysiadłem z samochodu. Udałem się w stronę wejścia do akademika. Szybko odnalazłem pokój blondynki. Zapukałem. Czekałem.
Otworzyła mi oczywiście Care.
- Witaj Caroline - uśmiechnąłem się widząc jej zszokowaną minę.
- Klaus. Czego chcesz? - założyła ręce na piersi, przyjmując niedostępną postawę.
- Porozmawiać. Proszę, Caroline. Tylko chwilkę.
- Ok. Dobra. Wychodzę - krzyknęła do pokoju i wyszła.
Poszliśmy do pobliskiej kawiarni.
- Więc, o czym chcesz rozmawiać?
- Dlaczego akurat Nowy Orlean, kochana? - zapytałem bez ogródek.
- Fajna uczelnia, fajny akademik, fajne miasto - powiedziała z uśmiechem.
- Wiedziałaś, że ja tu będę i wybrałaś to miasto.
- Jakoś ciebie znosiłam w Mystic Falls, to mogę cię poznosić tutaj - uśmiechnęła się szeroko - coś jeszcze?
- Może spotkamy się jeszcze kiedyś?
- Klaus, jesteśmy wrogami.
- Proszę daj mi jedną szansę.
- Ok. Ale tylko jedną - zgodziła się.
- Dziękuję - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem z kawiarni.
Kola jeszcze nie było, więc zrobiłem tak jak powiedział. Nie czekałem na niego.
Wracałem właśnie do posiadłości kiedy zadzwonił Marcel.
- Witaj przyjacielu - powiedziałem.
- Możemy się spotkać? Tak za dziesięć minut?
- Jasne. Już jadę. Ale gdzie?
- Tam gdzie ostatnio - rozłączył się.
Ponownie wzruszyłem ramionami. Podjechałem pod restauracyjkę, w której wczoraj rozmawiałem z ciemnoskórym. Czekał już na mnie mój protegowany.
- O co chodzi przyjacielu? - usiadłem na przeciwko niego.
- Czy Kol i Finn żyją?
- Nie. Przecież żadna wiedźma nie ożywiła by Pierwotnego - udałem niedowierzanie.
- Ale kilku z moich widziało ich wczoraj w nocy jak się pożywiał.
- To może jednak ktoś ich ożywił - zamyśliłem się - nie przejmuj się Marcel. Znajdę ich. Dam im nauczkę.
- Jak chcesz, ale niech nie wchodzą mi w paradę - dopił kawę i wyszedł z lokalu.
- Szlag! - warknąłem sam do siebie.
- Coś nie tak? - usłyszałem za sobą miły głos.
- Cami, miło cię widzieć.
- Klaus, czy coś się stało?
- Moi bracia narozrabiali, ale to nic takiego - uśmiechnąłem się do niej - wybacz, ale dziś jestem bardzo zajęty. Do zobaczenia, Cami - wstałem i wyszedłem pośpiesznie z restauracji.
Miałem dość już tego dnia, a to dopiero był jego początek.
Do domu wpadłem wściekły. Od razu skierowałem się do sypialni Finna.
- Finn! - warknąłem w jego stronę - dlaczego ty i Kol jesteście tacy nierozważni? Mieliście się nie rzucać w oczy, a teraz Marcel wie o was!
- No i? To był pomysł Kola, aby zjeść coś świeżego.
- Ok. Marcel myśli, że ja o was nie wiem. Do jutra nie wychodzicie z domu. Przekaż Kolowi jak wróci - wyszedłem trzaskając drzwiami.
Byłem taki zły, że aż dostałem weny do malowania. Ustawiłem sobie sztalugę i przygotowałem farby. Zacząłem malować moich dwóch braci jak się pożywiają na ludziach.

_________________
- Marcel organizuje dziś jakiś bal charytatywny - do salonu wszedł Elijah, jak zwykle w garniturze.
- Wiem o tym, bracie. Mam nawet już diabelski pomysł. Finn, oświeć go - zwróciłem się do najstarszego z braci, który do tej pory dyskutował szeptem z Kolem.
- Pójdziemy wszyscy na bal, ty Rebekah i Klaus na widoku, a ja z Kolem, tak aby nas nikt nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, że po północy ludzcy goście wychodzą. Wtedy my się ujawnimy - wskazał na siebie i najmłodszego brata - a potem Klaus wchodzi do akcji. Jeśli nie dostanie tego czego chce czeka nas wojna.
- Wymyśliliście to wszystko w godzinę? - zapytał z niedowierzaniem Elijah.
- No, tak - powiedziała Bekah - idę na zakupy po sukienkę. A zaraz do was przyjdzie krawiec, aby poprawić wasze garnitury - i wyszła z domu.
- Raczej ty, El, tego nie potrzebujesz - zaśmiał się ponownie Kol.
- Zamknij się - powiedzieliśmy chórem.
Następny dzień
Wstałem rano z zamiarem odwiedzenia Caroline w jej akademiku. Ubrałem się nszybko i zbiegłem do kuchni, aby napić się kawy.
A tam zastałem Kola rozmawiającego przez telefon:
- Masz pojęcie jakie to niebezpieczne? - odezwał się Kol do słuchawki.
- Nie krytykuj mnie, Mikaelson. A co do waszego planu A, poczekam aż nie wypali. Wolę plan B.
- Wojnę?
- No. Dobra już kończę, brat wrócił. Na razie.
- Pa - rozłączył się.
- Kto to był? - zapytałem nalewając sobie kawy.
- Ktoś kto pomoże nam jeśli plan A nie wypali - mruknął niezadowolony - gdzie się wybierasz? - dodał kiedy zobaczył, że biorę klucze od samochodu.
- Do Caroline. A jak chcesz to możesz jechać ze mną i pomęczyć sobie Bennett i Gilbert.
- Jasne, że jadę. Czekaj - pobiegł szybko do swojej sypialni. Wrócił przebrany w bardziej mroczne rzeczy - No co? Lubię straszyć - powiedział z wrednym uśmiechem.
- Chodź - rzuciłem kierując się w stronę wyjścia z willi.
Jechałem bardzo szybko, nie zważając na ograniczenia prędkości. W kilkanaście minut dojechaliśmy do akademika.
- Może jednak zrezygnuję z Bennett i Gilbert - szepnął Kol - mam jedną sprawę do załatwienia. Nie czekaj - dodał i wybiegł z samochodu.
Wzruszyłem ramionami i także wysiadłem z samochodu. Udałem się w stronę wejścia do akademika. Szybko odnalazłem pokój blondynki. Zapukałem. Czekałem.
Otworzyła mi oczywiście Care.
- Witaj Caroline - uśmiechnąłem się widząc jej zszokowaną minę.
- Klaus. Czego chcesz? - założyła ręce na piersi, przyjmując niedostępną postawę.
- Porozmawiać. Proszę, Caroline. Tylko chwilkę.
- Ok. Dobra. Wychodzę - krzyknęła do pokoju i wyszła.
Poszliśmy do pobliskiej kawiarni.
- Więc, o czym chcesz rozmawiać?
- Dlaczego akurat Nowy Orlean, kochana? - zapytałem bez ogródek.
- Fajna uczelnia, fajny akademik, fajne miasto - powiedziała z uśmiechem.
- Wiedziałaś, że ja tu będę i wybrałaś to miasto.
- Jakoś ciebie znosiłam w Mystic Falls, to mogę cię poznosić tutaj - uśmiechnęła się szeroko - coś jeszcze?
- Może spotkamy się jeszcze kiedyś?
- Klaus, jesteśmy wrogami.
- Proszę daj mi jedną szansę.
- Ok. Ale tylko jedną - zgodziła się.
- Dziękuję - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem z kawiarni.
Kola jeszcze nie było, więc zrobiłem tak jak powiedział. Nie czekałem na niego.
Wracałem właśnie do posiadłości kiedy zadzwonił Marcel.
- Witaj przyjacielu - powiedziałem.
- Możemy się spotkać? Tak za dziesięć minut?
- Jasne. Już jadę. Ale gdzie?
- Tam gdzie ostatnio - rozłączył się.
Ponownie wzruszyłem ramionami. Podjechałem pod restauracyjkę, w której wczoraj rozmawiałem z ciemnoskórym. Czekał już na mnie mój protegowany.
- O co chodzi przyjacielu? - usiadłem na przeciwko niego.
- Czy Kol i Finn żyją?
- Nie. Przecież żadna wiedźma nie ożywiła by Pierwotnego - udałem niedowierzanie.
- Ale kilku z moich widziało ich wczoraj w nocy jak się pożywiał.
- To może jednak ktoś ich ożywił - zamyśliłem się - nie przejmuj się Marcel. Znajdę ich. Dam im nauczkę.
- Jak chcesz, ale niech nie wchodzą mi w paradę - dopił kawę i wyszedł z lokalu.
- Szlag! - warknąłem sam do siebie.
- Coś nie tak? - usłyszałem za sobą miły głos.
- Cami, miło cię widzieć.
- Klaus, czy coś się stało?
- Moi bracia narozrabiali, ale to nic takiego - uśmiechnąłem się do niej - wybacz, ale dziś jestem bardzo zajęty. Do zobaczenia, Cami - wstałem i wyszedłem pośpiesznie z restauracji.
Miałem dość już tego dnia, a to dopiero był jego początek.
Do domu wpadłem wściekły. Od razu skierowałem się do sypialni Finna.
- Finn! - warknąłem w jego stronę - dlaczego ty i Kol jesteście tacy nierozważni? Mieliście się nie rzucać w oczy, a teraz Marcel wie o was!
- No i? To był pomysł Kola, aby zjeść coś świeżego.
- Ok. Marcel myśli, że ja o was nie wiem. Do jutra nie wychodzicie z domu. Przekaż Kolowi jak wróci - wyszedłem trzaskając drzwiami.
Byłem taki zły, że aż dostałem weny do malowania. Ustawiłem sobie sztalugę i przygotowałem farby. Zacząłem malować moich dwóch braci jak się pożywiają na ludziach.


_________________
CZYTAM=KOMENTUJĘ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz