wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 7

Klaus

Nowy Orlean

 Słuchałem nowinek Rebekhi o tym, że "elita" Mystic Falls zawitała do mojego miasta. Ucieszyłem się, bo to oznacza Caroline w moim mieście.
 - Nik, słuchasz mnie? - zapytała wściekła Bekah.
 - Oczywiście, że nie, siostrzyczko. On myśli tylko o Vampire Barbie - zaśmiał się Kol.
 - Zamknij się. Jesteś żywy od niedawna i znowu chcesz trafić do trumny? - syknąłem w jego stronę
 - Klaus - upomniała mnie siostra - opanuj się. Potrzebujesz pomocy z Marcelem, więc lepiej trzymaj nerwy na wodzy.
 - Postaram się - mruknąłem niezadowolony z tego, że Rebekah ma rację.
 - Marcel organizuje dziś jakiś bal charytatywny - do salonu wszedł Elijah, jak zwykle w garniturze.
 - Wiem o tym, bracie. Mam nawet już diabelski pomysł. Finn, oświeć go - zwróciłem się do najstarszego z braci, który do tej pory dyskutował szeptem z Kolem.
 - Pójdziemy wszyscy na bal, ty Rebekah i Klaus na widoku, a ja z Kolem, tak aby nas nikt nie zauważył. Dowiedzieliśmy się, że po północy ludzcy goście wychodzą. Wtedy my się ujawnimy - wskazał na siebie i najmłodszego brata - a potem Klaus wchodzi do akcji. Jeśli nie dostanie tego czego chce czeka nas wojna.
 - Wymyśliliście to wszystko w godzinę? - zapytał z niedowierzaniem Elijah.
 - No, tak - powiedziała Bekah - idę na zakupy po sukienkę. A zaraz do was przyjdzie krawiec, aby poprawić wasze garnitury - i wyszła z domu.
 - Raczej ty, El, tego nie potrzebujesz - zaśmiał się ponownie Kol.
 - Zamknij się - powiedzieliśmy chórem.

Następny dzień

 Wstałem rano z zamiarem odwiedzenia Caroline w jej akademiku. Ubrałem się nszybko i zbiegłem do kuchni, aby napić się kawy.
 A tam zastałem Kola rozmawiającego przez telefon:
 - Masz pojęcie jakie to niebezpieczne? - odezwał się Kol do słuchawki.
 - Nie krytykuj mnie, Mikaelson. A co do waszego planu A, poczekam aż nie wypali. Wolę plan B.
 - Wojnę?
 - No. Dobra już kończę, brat wrócił. Na razie.
 - Pa - rozłączył się.
 - Kto to był? - zapytałem nalewając sobie kawy.
 - Ktoś kto pomoże nam jeśli plan A nie wypali - mruknął niezadowolony - gdzie się wybierasz? - dodał kiedy zobaczył, że biorę klucze od samochodu.
 - Do Caroline. A jak chcesz to możesz jechać ze mną i pomęczyć sobie Bennett i Gilbert.
 - Jasne, że jadę. Czekaj - pobiegł szybko do swojej sypialni. Wrócił przebrany w bardziej mroczne rzeczy - No co? Lubię straszyć - powiedział z wrednym uśmiechem.
 - Chodź - rzuciłem kierując się w stronę wyjścia z willi.
 Jechałem bardzo szybko, nie zważając na ograniczenia prędkości. W kilkanaście minut dojechaliśmy do akademika.
 - Może jednak zrezygnuję z Bennett i Gilbert - szepnął Kol - mam jedną sprawę do załatwienia. Nie czekaj - dodał i wybiegł z samochodu.
 Wzruszyłem ramionami i także wysiadłem z samochodu. Udałem się w stronę wejścia do akademika. Szybko odnalazłem pokój blondynki. Zapukałem. Czekałem.
 Otworzyła mi oczywiście Care.
 - Witaj Caroline - uśmiechnąłem się widząc jej zszokowaną minę.
 - Klaus. Czego chcesz? - założyła ręce na piersi, przyjmując niedostępną postawę.
 - Porozmawiać. Proszę, Caroline. Tylko chwilkę.
 - Ok. Dobra. Wychodzę - krzyknęła do pokoju i wyszła.
 Poszliśmy do pobliskiej kawiarni.
 - Więc, o czym chcesz rozmawiać?
 - Dlaczego akurat Nowy Orlean, kochana? - zapytałem bez ogródek.
 - Fajna uczelnia, fajny akademik, fajne miasto - powiedziała z uśmiechem.
 - Wiedziałaś, że ja tu będę i wybrałaś to miasto.
 - Jakoś ciebie znosiłam w Mystic Falls, to mogę cię poznosić tutaj - uśmiechnęła się szeroko - coś jeszcze?
 - Może spotkamy się jeszcze kiedyś?
 - Klaus, jesteśmy wrogami.
 - Proszę daj mi jedną szansę.
 - Ok. Ale tylko jedną - zgodziła się.
 - Dziękuję - cmoknąłem ją w policzek i wyszedłem z kawiarni.
 Kola jeszcze nie było, więc zrobiłem tak jak powiedział. Nie czekałem na niego.
 Wracałem właśnie do posiadłości kiedy zadzwonił Marcel.
 - Witaj przyjacielu - powiedziałem.
 - Możemy się spotkać? Tak za dziesięć minut?
 - Jasne. Już jadę. Ale gdzie?
 - Tam gdzie ostatnio - rozłączył się.
 Ponownie wzruszyłem ramionami. Podjechałem pod restauracyjkę, w której wczoraj rozmawiałem z ciemnoskórym. Czekał już na mnie mój protegowany.
 - O co chodzi przyjacielu? - usiadłem na przeciwko niego.
 - Czy Kol i Finn żyją?
 - Nie. Przecież żadna wiedźma nie ożywiła by Pierwotnego - udałem niedowierzanie.
 - Ale kilku z moich widziało ich wczoraj w nocy jak się pożywiał.
 - To może jednak ktoś ich ożywił - zamyśliłem się - nie przejmuj się Marcel. Znajdę ich. Dam im nauczkę.
 - Jak chcesz, ale niech nie wchodzą mi w paradę - dopił kawę i wyszedł z lokalu.
 - Szlag! - warknąłem sam do siebie.
 - Coś nie tak? - usłyszałem za sobą miły głos.
 - Cami, miło cię widzieć.
 - Klaus, czy coś się stało?
 - Moi bracia narozrabiali, ale to  nic takiego - uśmiechnąłem się do niej - wybacz, ale dziś jestem bardzo zajęty. Do zobaczenia, Cami - wstałem i wyszedłem pośpiesznie z restauracji.
 Miałem dość już tego dnia, a to dopiero był jego początek.
 Do domu wpadłem wściekły. Od razu skierowałem się do sypialni Finna.
 - Finn! - warknąłem w jego stronę - dlaczego ty i Kol jesteście tacy nierozważni? Mieliście się nie rzucać w oczy, a teraz Marcel wie o was!
 - No i? To był pomysł Kola, aby zjeść coś świeżego.
 - Ok. Marcel myśli, że ja o was nie wiem. Do jutra nie wychodzicie z domu. Przekaż Kolowi jak wróci - wyszedłem trzaskając drzwiami.
 Byłem taki zły, że aż dostałem weny do malowania. Ustawiłem sobie sztalugę i przygotowałem farby. Zacząłem malować moich dwóch braci jak się pożywiają na ludziach.



_________________

CZYTAM=KOMENTUJĘ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz